piątek, 18 września 2015

Mydło

Intuicyjnie najbardziej znany środek czyszczący.
W drugim znaczeniu kostka używana głównie do mycia rąk, niekoniecznie zawierająca mydło (w rozumieniu związek) lub mająca w swoim składzie, oprócz niego, znaczną ilość środków pomocniczych. Od zrywu do zrywu uważane za relikt przeszłości (pamiętam, że kiedy leżałam w szpitalu będąc nastolatką, pielęgniarka wykazała święte oburzenie, ze myję twarz mydłem, poważnie ;) lub wielką nadzieję dla skóry czy włosów zmęczonych nadmiarem ,,chemii”. Mydło oczywiście, podobnie jak większość tego, co nas otacza, jest chemią, co więcej, każde ma także swój chemiczny wzór ;) To, na które przepis podam w kolejnym poście, wygląda w przybliżeniu tak:
sól sodowa kwasu linolowego (jest go sporo np. w oleju z orzechów włoskich)

A kiedy trafi do wody, tak:

A żeby być do końca szczerym - mydło to sól sodowa kwasu linolowego...kwas linolowy jest kwasem słabiutkim, natomiast zasada sodowa – mocną zasadą. Obecność jonu Na+ w sąsiedztwie reszty kwasowej słabo dysocjującego kwasu powoduje, że w wodzie mamy do czynienia z powstawaniem dużej ilości jonów OH-.
pH roztworu jest więc wysokie (zasadowe).
Ta długa reszta, zmywa tłuszcz z naszej skóry i wynosi go do wody. Jest środkiem powierzchniowo czynnym, wygląda więc to mniej jak na obrazku:
micelki mydła (idea jest taka, że fragment hydrofobowy wewnątrz, hydrofilowy na zewnątrz) wynoszące hydrofobowy brud i sebum z powierzchni do wody

Co można zarzucić mydłu?
Jakkolwiek zasadowe pH służy niektórym typom cery, a i większość środków używanych do mycia takie pH właśnie generuje, skóra nie ma w związku z tym wielkich powodów do niezadowolenia (co innego włosy, zasadowe pH nie sprzyja temu, co obecnie uważane jest za ich piękno)
Mydło ma, jak wszystko poza miłością, jeszcze kilka innych wad.
Pierwsza – nie współpracuje z wodą słoną, bo się w niej prawie nie rozpuszcza (efekt wspólnego jonu), słabo daje sobie radę też z wodą o wysokiej mineralizacji (szczególnie chodzi mi o zawartość wapnia), ponieważ tworzy osady. Osad, jak niestety łatwo się domyślić, pozostaje w tym wypadku w znacznej mierze na nas.
Załóżmy, że wszyscy jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami wody miękkiej i słabo zmineralizowanej (ja akurat taką mam w kranie). To jeszcze nie czyni nas szczęśliwcami, którzy mogą bez ujmy na wyglądzie szorować się mydłem od stóp do głów.
Wielkie znaczenie dla cery (i skóry) ma bowiem to, z jakiego tłuszczu mydło zostało zrobione. Tak się składa, że baza dla najpopularniejszych mydeł to dwa oleje, których prawdopodobnie żadna z nas nie poleciłaby użyć do twarzy - palma i kokos. Są tanie, a mydło z nich wyprodukowane ma dobrą twardość i daje przyjemną pianę – acz zapychają, niestety.

Niemniej jednak w następnym wpisie zaproponuję przepis na pewną mydlaną alternatywę, która sprawdza się całkiem dobrze, stanowi swego rodzaju OCM dla leniwych (ach, te upojne wieczory, kiedy ledwo stoję i nie chce mi się nawet myśleć o otwieraniu buteleczki...) i jak najbardziej nadaje się do mycia twarzy - mydło z olejów, które służą mojej mieszanej cerze, wykonane najprostszą metodą 'na zimno'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz