Intuicyjnie najbardziej znany środek
czyszczący.
W drugim znaczeniu kostka używana
głównie do mycia rąk, niekoniecznie zawierająca mydło (w
rozumieniu związek) lub mająca w swoim składzie, oprócz niego,
znaczną ilość środków pomocniczych. Od zrywu do zrywu uważane
za relikt przeszłości (pamiętam, że kiedy leżałam w szpitalu
będąc nastolatką, pielęgniarka wykazała święte oburzenie, ze
myję twarz mydłem, poważnie ;) lub wielką nadzieję dla skóry
czy włosów zmęczonych nadmiarem ,,chemii”. Mydło oczywiście,
podobnie jak większość tego, co nas otacza, jest chemią, co
więcej, każde ma także swój chemiczny wzór ;) To, na które
przepis podam w kolejnym poście, wygląda w przybliżeniu tak:
sól
sodowa kwasu linolowego (jest go sporo np. w oleju z orzechów
włoskich)
A kiedy trafi do wody, tak:
A żeby być do końca szczerym - mydło
to sól sodowa kwasu linolowego...kwas linolowy jest kwasem
słabiutkim, natomiast zasada sodowa – mocną zasadą. Obecność
jonu Na+ w sąsiedztwie reszty kwasowej słabo dysocjującego kwasu
powoduje, że w wodzie mamy do czynienia z powstawaniem dużej ilości
jonów OH-.
pH roztworu jest więc wysokie
(zasadowe).
Ta długa reszta, zmywa tłuszcz z
naszej skóry i wynosi go do wody. Jest środkiem powierzchniowo
czynnym, wygląda więc to mniej jak na obrazku:
micelki
mydła (idea jest taka, że fragment hydrofobowy wewnątrz,
hydrofilowy na zewnątrz) wynoszące hydrofobowy brud i sebum z
powierzchni do wody
Co można zarzucić mydłu?
Jakkolwiek zasadowe pH służy
niektórym typom cery, a i większość środków używanych do mycia
takie pH właśnie generuje, skóra nie ma w związku z tym wielkich
powodów do niezadowolenia (co innego włosy, zasadowe pH nie sprzyja
temu, co obecnie uważane jest za ich piękno)
Mydło ma, jak wszystko poza miłością,
jeszcze kilka innych wad.
Pierwsza – nie współpracuje z wodą
słoną, bo się w niej prawie nie rozpuszcza (efekt wspólnego
jonu), słabo daje sobie radę też z wodą o wysokiej mineralizacji
(szczególnie chodzi mi o zawartość wapnia), ponieważ tworzy
osady. Osad, jak niestety łatwo się domyślić, pozostaje w tym
wypadku w znacznej mierze na nas.
Załóżmy, że wszyscy jesteśmy
szczęśliwymi posiadaczami wody miękkiej i słabo zmineralizowanej
(ja akurat taką mam w kranie). To jeszcze nie czyni nas
szczęśliwcami, którzy mogą bez ujmy na wyglądzie szorować się
mydłem od stóp do głów.
Wielkie znaczenie dla cery (i skóry)
ma bowiem to, z jakiego tłuszczu mydło zostało zrobione. Tak się
składa, że baza dla najpopularniejszych mydeł to dwa oleje,
których prawdopodobnie żadna z nas nie poleciłaby użyć do twarzy
- palma i kokos. Są tanie, a mydło z nich wyprodukowane ma dobrą
twardość i daje przyjemną pianę – acz zapychają, niestety.
Niemniej jednak w następnym wpisie
zaproponuję przepis na pewną mydlaną alternatywę, która sprawdza
się całkiem dobrze, stanowi swego rodzaju OCM dla leniwych (ach, te
upojne wieczory, kiedy ledwo stoję i nie chce mi się nawet myśleć
o otwieraniu buteleczki...) i jak najbardziej nadaje się do mycia
twarzy - mydło z olejów, które służą mojej mieszanej cerze,
wykonane najprostszą metodą 'na zimno'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz