Jestem
wielką fanką peelingów i glinek. Zrogowaciały naskórek szoruję,
szczotkuję lub rozpuszczam średnio co trzy dni, więc nie mam
pojęcia, jakim cudem mój, delikatnie mówiąc, rozbudowany arsenał
istniał dotąd bez rękawicy Kessa. Serio, nie mam pojęcia, bo o jej
kupnie zdecydowałam jakieś kilka lat temu ;)
Hammam,
zwany Oczyszczeniem, opiera się z założenia na działaniu gorącej
wody, tradycyjnego mydła (czyli będącego faktycznym mydłem od
strony chemicznej), szorstkiej rękawicy i glinki. Każda z tych
rzeczy ma działanie... oczyszczające, a jakże ;)
Gorąca
woda to podstawa - odblokowuje pory skóry, rozszerza naczynka
krwionośne i wzmaga pocenie się. Sam pot jest nie bez znaczenia –
pewne związki opuszczają w ten sposób organizm, a ich stężenie
jest niekiedy na tyle spore, że pozwala na oznaczanie (tutaj można poczytać o testach na obecność narkotyków z takiego
rodzaju próbki). Jeśli chodzi o ciepło, ludzie dzielą się na
zwolenników suchej sauny w wydaniu ekstremalnym albo chłodniejszej
i wilgotnej. Ja zdecydowanie wolę suchą, ale wówczas trudniej
zrobić przy okazji coś dla bajecznie gładkiej skóry ;)
Druga
ważna rzecz to mydło i Kessa. Świetne zdolności peelingujące
przypisuje się najczęściej rękawicy, ale mydło pozwala na to,
żeby złuszczanie było naprawdę intensywne. Najpierw usuwa płaszcz
hydrolipidowy, a następnie ułatwia hydrolizę keratyny. To właśnie
keratyna jest głównym składnikiem warstwy rogowej naskórka i im
dokładniej ją usuwamy, tym większej gładkości możemy spodziewać
się potem. Wspomaganie rozkładu keratyny za pomocą alkaliów jest
często i chętnie stosowane
(1, 2),
a że mydło w wodze daje właśnie silnie alkaliczny odczyn, tarcie
rękawicą po jego nałożeniu i odczekaniu kilku-kilkunastu minut, usuwa kosmiczne ilości szorstkiego naskórka.
Najlepiej,
rzecz jasna, sprawdzi się mydło tradycyjne, to jest takie, w którym
pozostaje drugi produkt reakcji zmydlania – nawilżająca
gliceryna. Dodatkowym bonusem jest też baza tłuszczowa – myjący
anion pochodzi właśnie od tłuszczu – i jeśli nie jest to
zapychający tłuszcz palmowy lub kokosowy, mydło ma także szansę
pięknie oczyścić pory z zalegającego sebum. Jedynym
minusem mydła tradycyjnego jest zapach – który raczej z żadnym
SPA się nie kojarzy. Chyba, że ma się wersję full wypas – moja
(z Mydlarni u Franciszka) łączy wszystkie pozytywy z zapachem
neroli.
Czas
jeszcze na glinkę. O skutecznym działaniu glinek raczej nie
trzeba nikogo przekonywać – ich właściwości absorbujące,
sprawiają, że świetnie wchłaniają sebum tam, gdzie reszta kosmetyków zawodzi. Odpowiada za to budowa
– minerały glinkowe składają się z drobniutkich ziaren, a duża
powierzchnia sprawia, że są w stanie pochłonąć dużą objętość
płynu.
chloryt w obrazie SEM [źródło: PetroTech Associates, www.petrotech-assoc.com]
chloryt w obrazie SEM -piękny, prawda? [źródło: www.mineral-paradise.net]
W
wersji tradycyjnej stosuje się glinkę Rhassoul, której bazowym
minerałem jest chloryt. Chloryt mający dużą zawartość żelaza i
magnezu, jest mile widziany w kuracjach wymagających tych
pierwiastków. W porównaniu z najczęściej stosowanym w kosmetykach
kaolinitem, absorbuje także łagodniej, więc jest lepiej tolerowany
przez suchą skórę.
Jako,
że cała procedura pozbawia skórę płaszcza hydrolipidowego,
dobrze jest po jej przeprowadzeniu wetrzeć w siebie solidną porcję
ulubionego olejku. Relaks jest gwarantowany – przynajmniej ja
zasypiam po wyjściu z łazienki, kiedy tylko dotknę głową
poduszki ;)
Dla mojej wrażliwej skóry to byłoby trochę za dużo :D
OdpowiedzUsuńFaktycznie, cała procedura to mocny stuff. Bez oleju nawet na pancerniku nie ujdzie ;)
OdpowiedzUsuń