Jest piątek, znakomity dzień na
ciężkie i filozoficzne rozważania. Żartuję oczywiście, chociaż
często zdarza mi się myśleć, o tym, czego chcę od kosmetyków i
jak one właściwie działają.
W przypadku perfum, które uwielbiam i
kolorówki, której używam oszczędniej, ale także bardzo lubię,
sprawa jest dość prosta. Ale co z kosmetykami
przeciwzmarszczkowymi, przeciwtrądzikowymi, ujędrniającymi i całą
resztą, która ma zapewnić konkretną zmianę, dający się
zmierzyć efekt? Przeważnie, kiedy z kimś na ten temat rozmawiam,
wymieniamy swoje doświadczenia i różnie to jest.
Tym razem zacznijmy może od spraw
ściśle zdefiniowanych. Ustawa o kosmetykach (Dz. U. Z 2001 Nr 42.
poz. 473 ze zm..) w drugim artykule, traktuje o tym, czym jest
kosmetyk:
,,W rozumieniu ustawy kosmetykiem
jest każda substancja lub preparat, przeznaczone do zewnętrznego
kontaktu z ciałem człowieka: skórą, włosami, wargami,
paznkociami, zewnętrznymi narządami płciowymi, zębami i błonami
śluzowymi jamy ustnej, której wyłącznym lub podstawowym celem
jest utrzymanie ich w czystości, pielęgnowanie, ochrona,
perfumowanie, zmiana wyglądu ciała lub ulepszenie jego zapachu”
Jeśli dodamy do tego przepisy UE (Art.
1 przepisów dotyczących kosmetyków) kosmetyk musi utrzymywać
skórę w dobrym stanie, jednak jedynie leki lub wyroby medyczne mają
prawo, na drodze farmakologicznego lub biologicznego działania,
zmieniać fizjologię skóry.
Produkt, który nie spełnia wymagań
dotyczących obu definicji lub poza nie wykracza, nie jest
kosmetykiem, a innym produktem (np. lekiem, wyrobem medycznym,
preparatem biobójczym...) i podlega innym regulacjom prawnym oraz
wymaganiom. Wprawdzie kosmetyk miewa działanie podstawowe i
dodatkowe (to odpowiednio np. działanie nawilżające i
ograniczające rozwój bakterii na skórze dla kremu), ale podstawowe
powinno znacząco przeważać nad dodatkowym. Musimy jednak pamiętać,
że dopóki mamy w rękach produkt zarejestrowany jako kosmetyk, to
dodatkowe działanie nie będzie zbyt znaczące, niestety. Nie ma
znaczenia, czy kosmetyk jest drogeryjny czy apteczny, zwany
kosmoceutykiem lub określony innym, dumnym sformułowaniem typu
(,,kosmetyk leczniczy, leczący, aktywny) – to już jedynie język
reklamy i element rynkowej strategii producentów (przykładowo,
osiągnięcia wrażenia większej skuteczności, elitarności wręcz,
przez dystrybucję jedynie w wybranych miejscach).
Nasuwa się pytanie: czy ktoś nad
tym czuwa?
Nad bezpieczeństwem stosowania owszem.
Kosmetyki przed wprowadzeniem do obrotu przechodzą testy
bezpieczeństwa stosowania, muszą spełniać wymagania dotyczące
zawartości wybranych składników, a ich producenci są nadzorowani
przez Państwową Inspekcję Sanitarną oraz Państwową Inspekcję
Handlową. Ich działania dają może nie gwarancję bezpieczeństwa
stosowania, ale jego duże prawdopodobieństwo.
Nad skutecznością działania
kosmetyków nie mamy zbyt wielkiej straży. Inspekcje
sanitarna i farmakologiczna mają prawo interweniować, gdy producent
za bardzo zapędzi się w reklamie i wkroczy na teren zarezerwowany
dla lekarstw lub wyrobów medycznych. Kiedy zapędza się w miarę
zachowawczo, a kosmetyk działa słabiej/silniej/inaczej niż
powinien (czyli niż deklaruje w informacji jego producent lub
dystrybutor), konsument jest bezradny. Nie mamy bowiem prawa domagać
się wiedzy na temat mechanizmów działania kosmetyku ani jego
skuteczności.
Czyżby profesor Pierfrancesco
Morganti, porównując działanie kosmetyków do wody z Lourdes, miał
nieco racji? Pewnie miał, tego jednak nie sposób dowieść,
dopóki specjaliści – tym razem nie ci od nauki, tylko od prawa –
postanowią skonstruować bardziej rygorystyczne wymogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz