piątek, 3 sierpnia 2018

Habit Rouge - (trudna) miłość

Od kilku dni przeżywam ponowną fascynację zapachem, z którym łączy mnie długa i skomplikowana relacja. Habit Rouge, bo o nim mowa, należy do grona męskich klasyków Guerlain i ze względu na moc oraz klimat kompozycji, raczej nikt nie poleca używać go hojną ręką, gdy panują upały. Otwarcie nikt nie poleca też sięgać po niego kobietom. Nie dzielę jednak perfum na damskie i męskie, a sporą część mojej zapachowej garderoby stanowią pełnoletnie zapachy dedykowane panom. Nic więc dziwnego, że znajomy zagadnął mnie kiedyś o Habit Rouge i nie krył zaskoczenia, że znam go tylko pobieżnie (blotter) i twierdzę, że to nie moje klimaty. Następny blotter tylko mnie w tym utwierdził, ale potem w moje ręce wpadła odlewka i zaczęło się... Ale mimo wszystko, prawda jest taka, że zmierzenie się z legendą nie było prostym doznaniem olfaktorycznym. 




Jaki jest Habit Rouge? Dosadnie mówiąc, jak dwa razy starszy facet (mam 30+, więc mowa o naprawdę wiekowym egzemplarzu), którego nie znasz i jesteś nim sam na sam. Możliwość, że mógłby akurat szczęśliwie przypaść Ci do gustu jako mężczyzna, hipotetycznie istnieje. Ale im bliżej się mu przyglądasz, tym bardziej dostrzegasz przepaść pokoleń, tym wyraźniej widzisz starość bez retuszu: zmarszczki, przebarwienia na skórze, starcze plamy. Brutalne, ale tak właśnie miałam w pierwszym starciu z tym zapachem (rok powstania pachnidła zdecydowanie da się wyczuć nosem...) Zabójczy, cytrusowy początek z dominującą retro bergamotą ściera się ze skórą i goździkiem... brrr. Habit Rouge mówi naprawdę dużo i w kulminacyjnym momencie ma się wrażenie, że nut jest za wiele, że to jeden wielki chaos, że zostały tu zmieszane wszystkie składniki, jakie były pod ręką i że absolutnie nie ma szans na nić porozumienia. Spryskałam perfumami szalik i rozbolała mnie głowa. Tego było za wiele. Szalik oczywiście powędrował do pralki, a ja rozstałam się z Habit Rouge na ładne kilka tygodni. 
Ale to nie koniec historii. Pewnego razu szalik wrócił na moją szyję, a razem z nim wspaniałe, drzewno-skórzane fragmenty zapachu (trwałość ma taką, że przetrwa pranie i to niejedno). Byłam w ciężkim szoku, kojarząc je z urywkami Habit Rouge. Nie myśląc nad sprawą bardzo wiele, zaserwowałam dwie pompki na nadgarstki i wybiegłam z domu. Dość powiedzieć, że tym razem poza dziadkowym początkiem, uderzyło mnie coś zgoła innego, ponadczasowo ujmującego. Pasja i namiętność. 

I tak dzień za dniem, coraz śmielej dawkowałam zapach, wybierając coraz to cieplejsze i żywsze partie skóry. To było to! Porywająca zmienność, w której olfaktoryczne wrażenia galopują jak krajobrazy w czasie podróży. Z jednej strony echo cytrusów, z drugiej garść świdrujących w nosie korzeni, ciepło cynamonu, egzotyka wanilii, kwiaty, które raz drżą na wietrze, a innym razem, wydają się być przeciągnięte tuż pod nosem, powiew kadzidła. Radość z nowych wrażeń i czerpania tego, co jest, pełnymi garściami...Dla mnie Habit Rouge jest zapachem głównego nurtu życia. Nuty drzewne są bogate, mocne, jak doznania płynące z realizacji najpotężniejszych ambicji. Podbicie tego wszystkiego skórą, to podniesienie zmysłowej cielesności do sześcianu*. 
*cielesności z jej pięknym ciepłem, rytmicznym oddechem, gładkością skóry i nieco bardziej wstydliwą kropelką potu i nutką egoizmu. Habit Rouge gra z naturalnym zapachem skóry, podkreśla go, winduje do poziomu fetyszu. Jest doskonały. Nawet z tym odpychającym początkiem, który po prostu staje się częścią opowiadanej przez niego historii.

Wiem, że mało kto ten pogląd podziela (wszak klasyk Guerlain jest raczej antytezą w temacie perfum na gorące dni), ale kocham ten zapach w powalającym nadmiarze, w dusznym upale albo do snu. A że ostatnie dni to nieznośny upał właśnie, fascynacja wraca ze zdwojoną siłą. 

Tego zapachu nie da się oceniać. To jest po prostu mistrzostwo świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz