środa, 30 grudnia 2015

Kosmetyczni ulubieńcy 2015

Rok 2015 był pod względem poszukiwań kosmetyków idealnych i prawie idealnych, bardzo owocny. Nieczęsto zdarza mi się porzucać stare przyzwyczajenia i wymieniać produkty, do których się przywiązałam, na inne, tym razem jednak kilku starych ulubieńców musiało ustąpić miejsca przegenialnym następcom.



Rossmann,Wellness & Beauty, Olejek do kąpieli

Dobry wcale nie dlatego, że tani, choć tani jest faktycznie (7,5 zł za 150 ml). Używam go nie tylko do kąpieli, ale także sporadycznie do OCM, dodaję do mydła i olejuję włosy. W składzie przeważa olej z krokosza barwierskiego i słonecznika. Olej krokoszowy to jeden z lepszych dla moich włosów. Są po nim znacznie miększe i bardziej zdyscyplinowane (proste i dociążone). Demakijaż olejkiem polecam, o ile oczywiście lubicie OCM. Pory są zwężone, makijaż skutecznie usunięty, a suche partie mieszanej cery nie buntują się tak, jak przy klasycznym oczyszczaniu.
W kąpieli sprawdza się również nieźle (pozostawia pielęgnującą warstewkę), ale nie jest moim ulubieńcem. Wiele osób chwali jego zapach (zarówno waniliowej, jak i lawendowej wersji), ja jednak lawendę lubię z czymś wymieszać, a wanilię wolę w bardziej charakternym, a mniej budyniowym wydaniu.

Skład: Carthamus TinktoriusSeed Oil, Helianthus Annus Seed Oil, Olea Europea Fruit Oil, Plysorbate 20, Lavandula Angustifolia Herb Oil, Parfum, Tocopherol, Tocopheryl Acetate, Lycopin, CI 60725

Nacomi, Masło shea

Kupione przypadkiem, w rekordowej cenie (7 zł) w Dayli. Masło shea oczywiście w każdym wydaniu działa po prostu świetnie i kocham je wielką miłością, ale to ma dodatkową zaletę - jest drobno zmielone i dobrze wymieszane, dzięki czemu łatwo nabrać taką ilość, jaką się zamierza (moja mała córcia naciera się nim po kąpieli, więc konsystencja faktycznie obsługiwalna dla każdego ;) Szczególnie zimą polecam je każdej osobie pracującej w rękawiczkach lub z chemikaliami – koi ręce spierzchnięte, popękane i z objawami uczulenia kontaktowego. Obok lanoliny to mój ulubiony krem do rąk oraz pomadka ochronna. I niezbędnik na podrażnioną lub swędzącą skórę w sezonie grzewczym – kiedy nałożę go po prysznicu czy kąpieli, czuję, że jest na skórze i działa przez cały dzień.
Na włosy i twarz nakładam sporadycznie, ale włosy mojej mamy wyglądają po nim świetnie.

Skład: Shea Butter

Sukin, Odżywka Nourishing Conditioner

Odżywka napakowana konkretami (sok z aloesu, gliceryna, oleje: sezamowy, jojoba, z pszenicy, awokado i dzikiej róży, wyciągi ze skrzypu, pokrzywy i łopianu, a do tego proteiny roślinne). Skład olejów podobał mi się wybitnie, ale długo zwlekałam z przetestowaniem ze względu na nawilżacze. Dostrzegam prawidłowość, że zawsze ciężko jest mi dobrać dla siebie odżywkę z większą zawartością humektantów, po której włosy wyglądałyby dobrze. Chciałabym spodziewać się mięsistości i sprężystości, niestety, najczęściej widzę je tylko kilka godzin po myciu, po czym następuje puch i sztywność (takie uroki wysokoporowatych włosów, myślę). Tymczasem sok z aloesu (bardzo wysoko w INCI) i gliceryna są tu tak ładnie zrównoważone olejkami, które lubią moje włosy i proteinami, że o żadnym puchu nie ma mowy! Włosy po użyciu tej odżywki są bajeczne: gładkie, miękkie, nawilżone i sprężyste. Połysk (który nieczęsto u siebie widzę) powala, a do tego nie zauważam żadnych strat w objętości. Mogłabym jej wypominać drobne mankamenty – średnią wydajność i zbyt intensywny (choć naturalny) zapach, ale zalety są przy nich powalające. Polecam rozejrzeć się w najbliższym TK Maxx.

Skład: Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Cetyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Glycerin, Hydrolyzed WheatProtein, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Rosa Canina Fruit Oil (Rose Hip), Tocopherol (Vitamin E), Urtica Dioica (Nettle) Extract, Arctium Lappa (Burdock) Extract, Equisetum Arvense (Horsetail) Extract, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol, Citrus Tangerina (Tangerine) Peel Oil, Citrus Nobilis (Mandarin Orange) Peel Oil Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil, Vanillin,Vanilla Planifolia Extract, Citrus Paradisi (Grapefruit) Seed Extract, Linalool Limonene.

FranWilson, MoodMatcher – pomadka w kredce

Pomadka, która zmienia na ustach kolor z zielonego na czerwony/różowy. Czegoś takiego nie mogłam przepuścić ;) Producent obiecuje, że pomadka pielęgnuje, kolor dopasowuje się do nastroju, i jeszcze trzyma 12 godzin, co brzmi razem jak silny poryw fantazji. I o ile fenomen utleniającego się na ustach związku mnie specjalnie nie zdziwił, to fakt, że faktycznie trzyma się kilka godzin jest nie do przeoczenia dla każdej osoby, która lubi intensywny kolor na ustach, natomiast nie lubi ciągłych poprawek i przesuszenia przez mocno napigmentowane szminki. Wprawdzie MoodMatcher nie nawilża (tu, uważam, producenta faktycznie poniosło przy opisie), ale też nie wysusza. 15 minut po aplikacji robi się niewyczuwalny na ustach i spokojnie można nałożyć na niego pomadkę ochronną, a z kolorem nic się nie stanie. Buziaki, jedzenie, picie i mówienie go nie ruszają. Czy odcień pasuje do nastroju? Nie stwierdziłam, ale czuję w nim się dobrze, bo odcień ma zimny i na pewno pasuje do mojego typu urody.

Składu nie podam, bo w sieci nie mogę znaleźć, a kartonik poszedł do kosza daaaaawno temu ;)

Olej z pestek dzikiej róży (tu: Rosehip Plus)

Najlepszy przyjaciel mojej twarzy. Mam mieszaną cerę i ogółem nie przepadam za tym, ile czasu muszę poświęcać jej pielęgnacji, kiedy staram się używać osobnych kosmetyków do suchych i tłustych jej partii. Za to jeszcze bardziej nie lubię tego, co czuję i widzę w lustrze, kiedy używam jednego do całej twarzy. Z małym wyjątkiem: stosuję dwie krople tego olejku codziennie zamiast kremu i muszę przyznać, że działanie jest cudowne: łagodzi suche policzki, pomaga w gojeniu się drobnym wypryskom, pory w strefie T są zwężone, a w dodatku wchłania się szybko do matu. Systematyczne stosowanie zmniejszyło u mnie widoczność zmarszczek mimicznych pod oczami. Jak na razie zużyłam dwa opakowania tego firmy Rosehip Plus, ale myślę, że pewnie większość olejków z pestek róży tłoczonych na zimno będzie działać podobnie. Dopóki moja cera nie zmieni nagle swoich potrzeb, z pewnością pozostanie stałym elementem mojej codziennej pielęgnacji.

Skład: Organic Rosa Canina Seed Oil, Tocopheral

czwartek, 19 listopada 2015

Dwa fenomenalne produkty – polecam spróbować na włosy


Oczywiście nic w tym dziwnego, że polecam, bo oba są dosyć znane i mają sporo zastosowań. Producenci wprawdzie nie wspominają o nakładaniu na włosy, ale u mnie używane solo i do tuningowania masek, odżywek i wcierek, przyniosły świetne efekty. Składy są dość krótkie i przejrzyste, co typowe dla produktów aptecznych.

Linomag maść, Ziołolek
Jest jeszcze krem, ale to maść zdobyła moje uznanie.
Skład prezentuje się tak:


Lini oleum virginale to nic innego, jak olej lniany z pierwszego tłoczenia – znakomite źródło nienasyconych kwasów tłuszczowych, świetnych dla skóry i dla wiecznie suchych, wysokoporowatych, zniszczonych włosów

Lanolina bezwodna jest mieszaniną tłuszczy i cholesterolu pochodzenia zwierzęcego. Domyślam się, że to zdanie nie ma wielkiej mocy zachęcającej ;) A jednak! Lanolina jest bardzo dobrze wchłaniana przez skórę, bo wykazuje duże powinowactwo do sebum. Jakby tego było mało, wiąże wodę, więc przyczyni się do nawilżenia włosów, robiąc to znacznie delikatniej niż typowe humektanty (osoby dla których puch jest dużym problemem pewnie zwrócą na to uwagę). Poza tym, to dobry emolient o małej lotności.

Wazelina biała – mieszanina węglowodorów parafinowych (zawierających ok. 20-25 atomów węgla w cząsteczce). Emolient dobrze zabezpieczający przed wyparowaniem wody z naskórka lub włosów, jeden z najmniej uczulających.

Maści linomag używam jako zamiennika oleju (głównie przed myciem lub w małej ilości do maski). Niewielka ilość, rozgrzana w dłoniach rozprowadza się na włosach bezproblemowo. Co mi on daje i dlaczego po prostu nie użyję samego oleju lnianego (który przecież sam w sobie jest super)?
Powinnam chyba kiedyś pokazać różnicę ;)
Najprościej można określić to tak: ten specyfik to wizualne obniżenie porowatości. Czyli: dociążone końcówki, brak przesuszenia drugiego dnia po myciu, mniejsze odkształcenia po nocnej fryzurze, niesamowity połysk.

Kupienie w aptece to żadne ryzyko, jest tani i w razie czego posłuży jako krem do rąk. A jeśli macie na stanie Małego Człowieka, to polecam sposób konwencjonalny ;)

Panthenol żel Gorvita

Nie wdawajmy się w szczegóły i przejrzyjmy skład:


Panthenol to jeden ze składników witaminy B5, biologicznie czynny: przyspiesza gojenie ran i bierze udział w regeneracji komórek. Wiąże wodę i utrudnia jej odparowanie, jest więc humektantem i emolientem.

Aloe Vera Extract – ekstrakt z aloesu. Przypisuje się mu wiele właściwości (które najczęściej mają tylko niektóre gatunki, a spora część z nich naukowo nie została potwierdzona wcale), za to z pewnością nawilża.

Propylene Glycol (na zdjęciu widzimy przecinek tuż za Propylene, który uznaję za błąd w druku, ponieważ zapis w przypadku tego typu produktu nie miałby najmniejszego sensu) to substancja o działaniu nawilżającym. Kosmetycznie podobny we właściwościach do gliceryny, swojej bliskiej koleżanki (mającej w cząsteczce jedną grupę hydroksylową więcej).

Gliceryna – nawilżacz (humektant)

Carbomer , często z podaną cyferką, to hydrofilowy polimer będący pochodną kwasu akrylowego. Jest zagęszczaczem. Odpowiada za żelową konsystencję żeli do włosów lub utrzymującą się powłokę nawilżającą w kroplach do oczu.

Trietanolamine – trietanoloamina, zwykle używana jako środek emulgujący oraz powierzchniowo czynny lub regulator pH (ma pH zasadowe). Może podrażniać, jednak nadal jest często stosowana, szczególnie w produktach do włosów, detergentach, i kosmetykach kolorowych.

Allantoin (alantoina) – pochodna mocznika, pH ma jednak kwasowe. Używana w maściach i kosmetykach (szczególnie dla dzieci) ze względu na swoje łagodzące i przeciwzapalne działanie. Dla niektórych osób bywa jednak czynnikiem podrażniającym.

Menthol – alkohol terpenowy, chłodzi, pachnie, lekko znieczula.

Polysorbate 20 (Polisorbat 20) – etoksylowana pochodna estrów kwasu laurynowego i sorbitolu; związek o kosmicznej budowie, który wiąże wodę (może w kosmetyku być humektantem), zagęszcza, zmniejsza napięcie powierzchniowe na granicach faz (więc bywa emulgatorem, detergentem lub środkiem ułatwiającym zwilżenie powierzchni) a ponadto zwiększa rozpuszczalność olejków eterycznych i terpenów w kosmetyku.

PEG-20 – kolejny etoksylowany związek, używany w charakterze nawilżacza, emulgatora i rozpuszczalnika oraz zagęszczacza

Glyceryl laurate (monogliceryd kwasu laurynowego) - zmiękczacz, surfaktant, emolient i konserwant

Tocopherol – tokoferol, składnik wykazujący czynność biologiczną (wit. E), przeciwutleniacz spowalniający psucie się fazy tłuszczowej kosmetyku

Linoleic acid (kwas linolowy) to wolny nienasycony kwas tłuszczowy, trochę nawilża i dobrze zatrzymuje nawilżenie.

Retinyl Palmitate – jedna z form witaminy A. Stymulator odnowy skóry. Warto pamiętać o tym, że jest jedną z substancji bardziej szkodliwych podczas ciąży.

DMDM Hydantoin – konserwant. Niestety, jak to większość konserwantów, niektóre osoby podrażnia.

Niektóre składniki brzmią świetnie, inne przerażająco (trzeba mieć jednak świadomość, że często występują w kosmetykach drogeryjnych oraz aptecznych). Mnie żel Gorvity przydaje się do skalpu oraz do tuningowania masek. Mam alergię kontaktową na wiele ziół, a wypadanie włosów czasem chciałabym jednak trochę ograniczyć. Jakiś czas temu zauważyłam, że w moim przypadku w walce z wypadaniem i w walce o pobudzanie wzrostu włosów, dają radę się kosmetyki z pantenolem, stąd pomysł sięgnięcia po ten żel.
Zawiedziona nie jestem. Żel ląduje na skórze, podtuningowana nim maska na włosach, po spłukaniu całość głowy jest zadowolona, a włosów w odpływie znacznie mniej.

Macie jakieś typy jeśli chodzi o nie-włosowe produkty, których używacie do włosów?



środa, 4 listopada 2015

Białe szaleństwo vol. 3

Wybielanie zębów przedstawiane jest najczęściej jako zupełnie bezpieczne, ewentualnie różnicowane na bezpieczne salonowe i niebezpieczne w domu. Wiele, wieeeeele razy czytałamm o metodzie x, która nie powoduje żadnych skutków ubocznych. Niestety, strony na których można poczytać o wszystkim, jak i te prowadzone przez przybytki zarabiające na wybielaniu cudzych zębów nie są aż tak rzeczowe, jak same twierdzą. Efekty uboczne nie są najczęściej duże, ale niewątpliwie występują.

Nie zależy mi na tym, żeby kogokolwiek odwieść od wybielania zębów, o nie. Jasne, że każdy ma prawo do tego, żeby ustalać swoje granice tolerancji, priorytety i zrobić, co uzna za słuszne. Uważam jednak, że dobrze jest mieć dostęp do informacji i wiedzieć, o co pytać wcześniej, z czym (niekoniecznie chcianym) można się spotkać w efekcie, i jak sobie poradzić, ot po prostu.

Nie da się wbić kolczyka ani rozjaśnić włosów bez żadnych zmian i pewnego ryzyka. Czasem to ryzyko jest mniejsze, czasem większe. W każdym razie coś w ciele się dzieje i dotyczy to również zębów.

Alergia
Szczęśliwie, skład produktów wybielających (tych używanych u dentysty i tych do stosowania w domu) jest zwykle dość prosty:
-utleniacze (nadtlenek wodoru lub nadtlenek karbamidu)
-substancje zagęszczające (najczęściej karbopol, najprościej mówiąc kwas poliakrylowy w wodzie – jest szeroko używany w medycynie)
-rozcieńczalniki i nawilżacze – zwykle gliceryna lub glikol propylenowy, znane z wielu kosmetyków – tu pomagają w rozpuszczaniu składników i ponownym nawilżeniu tkanek
-surfaktanty – rozpraszają środek wybielający, pomagając w równomiernym działaniu
-konserwanty – najczęściej parabeny albo benzoesan sodu
-dodatki smakowo-zapachowe

Osoby uczulone powinny zwrócić szczególną uwagę na konserwant i dodatki, ponieważ pozostałe składniki raczej nie będą niebezpieczne. Skład warto poznać w każdym przypadku, bo nie istnieją stuprocentowo bezpieczne formuły (także przy salonowym wybielaniu) i jeśli coś budzi niepokój, warto pytać.

Inne objawy ze strony narządów i tkanek
Zdarzają się na tyle sporadycznie, że prasa fachowa wspomina o nich rzadko i zdawkowo. Niemniej, może przydarzyć się rozstrój żołądka, ból gardła i podrażnienie dziąseł. Kiedy dziąsła lubią sprawiać problem, warto odżałować i wydać nieco więcej na przygotowanie spersonalizowanych gumowych nakładek ochronnych. Warto także przemyśleć, czy decydować się na najsilniejszy preparat – dziąsła podrażnia z pewnością sam utleniacz.

Ból i nadwrażliwość
Pojawiające się masowo, a także skrupulatnie pomijane. Wprawdzie preparat wybielający kojarzy się z działaniem na powierzchni zęba, w praktyce penetruje jednak substancję organiczną, spokojnie docierając do zębiny. Pod wpływem utleniacza składniki organiczne, znacznie bardziej podatne na utlenianie niż mineralna część zębów, zmieniają nieco właściwości. Bodziec może więc docierać do zakończeń nerwowych łatwiej i być odbierany jako bardziej intensywny. Tkanki zęba, poza szkliwem, odnawiają się. To dobra wiadomość, oznacza bowiem, że po krótszym lub dłuższym czasie, nadwrażliwość straci na sile. Ból będzie raczej nieodłączną częścią wybielania preparatami zawierającymi np. 35% nadtlenku wodoru. Chcąc zmniejszyć ból, warto popytać stomatologa o preparaty o niższym stężeniu.

Drobne ,,ale"
Niestety, produkty wybielające osłabiają przyczepność substancji polimerowych do zębów. Oznacza to, że jeśli mamy zęby plombowane lub klejone, to musimy porozmawiać o problemie z lekarzem. Co więcej, trzeba mieć świadomość, że kolor wypełnienia czy spoiny nie dostosuje się do barwy wybielonego zęba.

Czy to niszczy szkliwo?
Mimo licznych zaprzeczań, zdania są podzielone. Nie mam na myśli opinii skrajnych entuzjastów i skrajnych przeciwników, tylko badania naukowe, których przeprowadzono całe mnóstwo. Dobra (albo i zła, zależnie od interpretacji) wiadomość jest taka, że szkliwo znacznie bardziej ucierpi na częstym regularnym kontakcie z napojami typu cola, kwaśnymi sokami i owocami niż na wybielaniu dostępnymi preparatami.
Wyniki w dużej mierze zalezą od tego w jaki sposób przygotowano i przeprowadzono testy. Rzeczywiście, sporo wyników uzyskanych z użyciem procedury wybielającej na martwych, usuniętych zębach wskazuje na większe zniszczenia niż badania in vivo. Przypisuję się to ochronnemu i zmniejszającemu szkodliwy wpływ ,,wybielacza” działaniu śliny.
Jednak rzeczywistość nie jest aż tak różowa. Szkliwo ulega bowiem zmianom i ciężko uznać je za korzystne – zwiększa się porowatość, pojawiają drobne wżery na powierzchni zębów (oczywiście niewidoczne dla naszego nieuzbrojonego oka), zmiana składu chemicznego i zmiana właściwości mechanicznych. Takie ,,podniszczone” szkliwo można sobie pooglądać np. w TEJ publikacji. Co ciekawe, podobne zmiany obserwowano również w testach przeprowadzonych z użyciem preparatów z 10% nadtlenku karbamidu in vivo (czyli mimo obecności ,,ochronnej” śliny. Nieco mniej jest doniesień o wżerach i zwiększeniu porowatości szkliwa w odniesieniu do nadtlenku wodoru. Obawy o preparaty stosowane w domu są więc pod tym względem nieco uzasadnione, ich składnikiem aktywnym jest bowiem właśnie nadtlenek karbamidu.
Wobec roztworów nadtlenku wodoru kwestia bywa też zrzucana na życiowego pecha, ale większe znaczenie ma z pewnością pH preparatu. Obserwowano pod tym względem dość duże różnice w powodowaniu erozji szkliwa – od mało znaczącego dla preparatów obojętnych i zasadowych do widocznego wprzypadku roztworu wybielającego z pH wynoszącym 3.

Niezależnie od tego wszystkiego...
...zawsze przydadzą się miękka szczoteczka i pasta o jak najniższej ścieralności wyrażonej wskaźnikiem RDA. Zewnętrzna warstwa naszych zębów, wybielona czy nie, jest nam dana raz na całe życie i już się nie zregeneruje.


Serdecznie polecam też TEN artykuł przeglądowy, z którego pochodzą podane informacje.

wtorek, 27 października 2015

Białe szaleństwo vol.2

Właściwie dzisiejszy post mógłby spokojnie nosić tytuł ,,off-white", bo dotyczy głównie offowych (tj. alternatywnych do salonowego) sposobów na wybielanie, a i słowna zbieżność kolorystyczna nie jest do końca przypadkowa ;)

Utleniacze w domu
Paski i żele z nakładkami do stosowania w domu, mogą być oczywiście skuteczne, o ile zawierają nadtlenki. Nauka nie może odmówić im działania wybielającego, chociaż zarówno zabieg profesjonalny, jak i domowy, budzi pewne kontrowersje w kontekście zniszczeń szkliwa, o których napiszę w kolejnym poście. Dużą rolę w ostatecznym efekcie wybielania gra preparat użyty do wybielania. Szczególnie ważne jest to, jakiego rodzaju substancji aktywnej użyto (i w jakim stężeniu), ile i jakie substancje pomocnicze mu towarzyszą i jakie jest jego pH.
Wiele osób uważa, że zabieg przeprowadzony u dentysty jest skuteczniejszy niż w domu i myślę, że coś w tym może być. Nie mam tu, bynajmniej, na myśli udziału gadżetów science-fiction (typu lampa UV), tylko uprzednie usunięcie kamienia nazębnego, które ułatwi równomierne rozjaśnienie lub przygotowanie spersonalizowanych nakładek. To drugie ułatwia życie także (bardzo delikatnym) dziąsłom.

Wybielanie cytryną – bez kwasów
Sposób, biorąc pod uwagę wyłącznie chemię ma szansę być skuteczny, bo kwasy organiczne mogą pomóc usunąć kamień nazębny lub nawet przereagować z niektórymi cząsteczkami organicznymi. Problem pojawia się jednak, kiedy rozważymy rozpuszczalność fosforanów (do których należy główny budulec szkliwa-hydroksyapatyt) w kwasach [klik] ,[klik]. Zważywszy na to, że szkliwo się nie regeneruje, a im robi się cieńsze, tym ciemniejszy ząb, gra nie jest warta świeczki.

Wybielanie sodą – jakie wybielanie?
Zdarzyło mi się czasem przeczytać, że stomatolodzy odradzają wybielanie zębów sodą oczyszczoną w domu, ponieważ proszek może zetrzeć szkliwo. To stwierdzenie należy jednak włożyć między bajki - w skali Mohsa (dziesięciostopniowej skali, w której wyższa cyfra oznacza większą twardość) szkliwo zębów ma aż 5 punktów, podczas kiedy twardość sody wynosi jedynie 2,5. Soda oczyszczona nie ma silnie ściernego działania (nawiasem mówiąc, jest mniej ściernym materiałem niż zawarte w obecnych pastach krzemionki).
Szkliwo zębów jest znacznie bardziej odporne na pH zasadowe (generowane przez sodę) niż kwaśne. Większość hydroksyapatytów jest prawie nierozpuszczalna wzasadach.
Czy soda jest zatem bezpiecznym wybielaczem zębów?
Niespecjalnie, ponieważ właściwie, to nie wybiela, tylko usuwa płytkę nazębną i kamień. Zęby mogą więc rozjaśnić się jedynie o tę cieniutką warstewkę. Częstego mycia sodą nie polubią też dziąsła. Mimo wszystko, sama czasem używam.

No to może i soda i cytryna?
Skoro i cytryna wybiela i soda wybiela, to najlepiej obie naraz – niestety, nie. Intensywna, ,,bąbelkująca” reakcja skłania do szukania analogii z musującą, wybielającą wodą utlenioną. Podczas reakcji nie tworzy się jednak upragniony nadtlenek wodoru, tylko cytrynian sodu, woda i ,,musujący” w tym wszystkim CO2 (który utleniaczem jest bardzo, bardzo łagodnym, więc wybielenia nie zapewni). W zależności od proporcji sody i cytryny/kwasku, ryzykujemy utworzeniem kwaśnego pH, które niszczy szkliwo. Jeśli chcemy więc usuwać w domu kamień, sięgnijmy po samą sodę oczyszczoną, a połączenie sody z kwaskiem lepiej zarezerwujmy do produkcji domowych kul do kąpieli.
Lub soda i truskawki?
To, co udało mi się wyczytać, zakłada, że patent działa jak cytryna z sodą. Najpierw jemy truskawki, potem szczotkujemy sodą. Czyli nie ma podstaw, żeby pokładać w nim nadzieję.

Wybielanie... kurkumą ;)
Prywatnie jestem chyba największą wielbicielką mycia zębów kurkumą, niestety, nie mam twardej wiedzy, jak to działa ;). Większość kurkuminoidów ma bowiem działanie nie utleniające, ale wprost przeciwne. Wprawdzie wśród substancji wybielających zęby znajdują się nie tylko utleniacze. Wybielać może każdy związek, który przereaguje z barwnym zanieczyszczeniem i zmieni tym samym układ sprzężonych wiązań odpowiadających za kolor (o czym można poczytać tutaj). Kurkuma zawiera związków całe mnóstwo i nie była pod tym kątem rzeczowo zbadana (a przynajmniej wyniki takich badań nie zostały opublikowane). Z pewnością przyprawa ma w sobie sporo olejku eterycznego o właściwościach antybakteryjnych, który znakomicie odświeża oddech i spowalnia powstawanie kamienia (i która to właściwość skłania mnie do codziennego używania, mimo konieczności częstego mycia umywalki ;)

Wybielanie węglem aktywnym
Skoro można żółtym, można nawet... czarnym ;) Jest nietoksyczny, względnie tani i również nie tak twardy, aby niepokoić o większe niż w przypadku klasycznej wybielającej pasty, ścieranie szkliwa. Podobnie jak soda, może usunąć płytkę nazębną i kamień. Jest też przy okazji powszechnie używany w przemyśle, aby wiązać związki organiczne i nie można wykluczyć, że w ten sposób także może działać na powierzchniowe zanieczyszczenia zębów.

Płukanie jamy ustnej wodą utlenioną
Chociaż stężenie nadtlenku w aptecznie dostępnej wodzie utlenionej jest niskie, jest to bezsprzecznie substancja skuteczna w wybielaniu zębów. Stosowana z umiarem, tak, żeby nie podrażnić dziąseł, ma szansę się sprawdzić zamiast wybielającej pasty

Co z tą pastą?
Wiadomo, że mycie zębów to nasza codzienna higiena, więc intensywna reklama łatwo sprzedaje ideę dodatkowego bonusu w postaci śnieżnej bieli. Warto zwrócić uwagę, jaki właściwie składnik pasty ma być aktywny. Opis producentów nie zna granic, jeśli chodzi o finezję, najczęściej poczytamy więc o ,,specjalnych kompleksach”, wyselekcjonowanych składnikach polerujących, rozjaśniającyh, enzymach, wyciągach z roślin, itd.. Z pomocą przyjdzie INCI, które najczęściej obnaży istotę owego zaawansowanego kompleksu. W paście możemy znaleźć np. nadtlenki lub ich prekursory, które rozjaśniają odcień zęba przez utlenianie barwnych związków organicznych lub środki ścierne: krzemionki węgiel aktywny, sodę oczyszczoną, pirofosforan sodowy etc. Do stosowanych w pastach prekursorów nadtlenków należą niekiedy enzymy np. oksydaza glukozy – napotkawszy glukozę przy udziale wody i tlenu, utlenia ją do kwasu glukonowego, natomiast wodę – do nadtlenku wodoru (na reakcję można zerknąć tu, pierwsza od góry). Zważywszy jednak na to, na którym miejscu w składzie występują oksydazy, oraz ile warunków musi być spełnione, aby uzyskać z nich nadtlenek, powinniśmy nie pokładać w paście wielkich nadziei. Przeciętne będzie ona bowiem kompozycją składników myjących i delikatnie ściernych, podobnie, jak... prawie każda pasta.
Dość popularne jest też stosowanie wyciągów roślinnych, które najczęściej mają pozytywny wkład w higienę jamy ustnej i spowalniając rozmnażanie się bakterii, zmniejszają skłonność do osadzania się kamienia nazębnego.


Wybielacie zęby? Znacie jakieś inne metody? Jak Wasze wrażenia? Jeśli macie ochotę, podzielcie się tym w komentarzu.

poniedziałek, 19 października 2015

Białe szaleństwo* vol. 1

*Wbrew pozorom nie chodzi o narty.
Była kiedyś taka reklama telewizyjna: pani w szkole zapytuje dzieci jaki kolor mają jej zęby i jakiś młody ochotnik odpowiada radośnie: be-żo-wy. Potem spada z nieba pasta do zębów. Rzecz jasna, wspomniana wyżej pasta sprawia, ze zęby robią się białe.
Właściwie, gdyby pani nie miała w zębach dziur i innych ubytków, a sprawcą koloru nie byłby kamień, etc., to zęby mogłyby spokojnie zostać beżowe - sam kolor nie świadczy w żaden sposób o zdrowiu zęba. Reklama jednak tak uporczywie lansuje pogląd przeciwny, że sporo ludzi nie tylko się decyduje, ale wybielanie traktuje prawie jak higienę.

Na początek co nieco o zębach – pomoże to zrozumieć proces wybielania.
W przybliżeniu, ząb składa się z części wystającej nad dziąsło i ukrytej w zębodole. Ta, którą widzimy, nazywana jest koroną. W jej przekroju można wyróżnić różniące się od siebie składem chemicznym i budową struktury. Wnętrze stanowi splot zakończeń nerwowych i naczyń kwionośnych – miazga. Otaczająca ją zębina jest dość miękka, a objętościowo składa się w połowie ze składników nieorganicznych i organicznych. Nieorganiczne to głównie dwuhydroksyapatyt, organicznymi są natomiast: kolagen, białka niekolagenowe, proteoglikany i inne. Można by na temat roli tych składników pisać bardzo długo, ale skupię się tylko na kolorze zębiny – jedno jest pewne - do bieli jej daleko. Zębina jest natomiast pokryta. zwykle znacznie bielszym, szkliwem. Tkanka ta ma największy ciężar właściwy i jest najtwardsza w naszym organizmie. Zawdzięcza to dużej mineralizacji (95% i więcej składników mineralnych, wśród których przeważa hydroksyapatyt i fluoroapatyt). Dzięki nim ma także dużą odporność na ścieranie. Składniki organiczne szkliwa, mimo że jest ich niewiele, również mają istotny wpływ na wytrzymałość tej tkanki – niejako ,,amortyzują” zmiany objętości (np. pod wpływem temperatury), co sprawia, że szkliwo jest mniej podatne na pękanie niż skała o podobnym składzie. I jeszcze powłoka na szkliwie (składająca się głównie z białek)- warstwa nazębna. Jeśli w tej zewnętrznej powłoce zaczną rozwijać się bakterie – powstaje płytka nazębna. Ponieważ flora bakteryjna nie próżnuje i produkuje związki dezaktywuje białka, które produkuje nasz organizm (a które zapobiegają mineralizacji warstwy nazębnej) powstać może także warstwa zmineralizowana (kamień nazębny). Towarzyszy temu intensywny rozwój bakterii.

Dlaczego ząb jest (lub robi się) żółtawy?
Związki organiczne o tak skomplikowanej budowie i dużej zawartości rozmaitych grup funkcyjnych, jak białka, z względną łatwością mogą trwale połączyć się z barwnikami (naturalnymi i syntetycznymi) z naszego jedzenia. Przebarwiają się zarówno białka wytworzone przez bakterie w płytce i kamieniu, jak i te obecne w zdrowej warstwie nazębnej i szkliwie.
Przebarwienia mogą także dotyczyć głębszych warstw zęba (zębina, która stale wzrasta, intensywnie zabarwia się pod wpływem np. zażywania pewnych grup leków), które będąc częściowo widoczne przez szkliwo, psują wizualnie wygląd (nawet najzdrowszego) zęba.

Wybielanie przez utlenianie
Weźmy dziś na tapetę wersję na bogato – nadtlenki. Jeśli chodzi o stomatologiczne wybielanie, aktywnym składnikiem jest najczęściej nadtlenek wodoru lub nadtlenek mocznika (czyli i tak nadtlenek wodoru, który jest z niego uwalniany). Działanie  utleniaczy ogranicza się do organicznych składników zęba. Polewaliście sobie kiedyś ranę lub po prostu skórę wodą utlenioną? A może rozjaśnialiście włosy? Nadtlenek wodoru rozjaśniał wówczas włosy, wybielał naskórek, a łącząc się z raną tworzył białą pianę.
Podobnie dzieje się w przypadku wybielania zębów. Czynniki utleniające muszą dotrzeć do barwnego zanieczyszczenia i... utlenić część związku odpowiadającą za zabarwienie (czyli zwykle jedno ze sprzężonych ze sobą wiązań nienasyconych). Oczywiście, ile jest bezpośrednich sprawców przebarwień, tyle efektów. Są grupy związków barwnych, które są bardzo podatne na utlenianie, są też takie podatne mniej. Reakcja może zajść, ale wcale nie musi (np. jeśli utleniacz nie dotrze do miejsca przebarwienia, bo jest go za mało lub spędza w jamie ustnej niewiele czasu).

Preparatów i sposobów wybielania zębów w gabinetach jest całe mnóstwo. Skuteczność wybielania, poza rodzajem przebarwienia, z chemicznego punktu widzenia, będzie zależała od stężenia nadtlenku użytego do całej procedury, sposobu przygotowania zębów do wybielania (chodzi o dostępność przebarwienia dla nadtlenku) oraz substancji pomocniczych, które mogą pomóc rozprowadzić nadtlenek na zębach i efektywniej dotrzeć do przebarwienia i je rozjaśnić.


dane zostały zaczerpnięte z artykułu M. Q. Alquahtani 'Tooth bleaching procedures and their controversial effects: A literature rewiev' - jeśli macie ochotę poczytać, jest dostępny dla każdego na sciencedirect

niedziela, 11 października 2015

Ulubiony zapach

Mamy weekend, więc czemu by nie napisać czegoś bez twardych danych i tylko dla relaksu ;)
Oto mój ulubieniec - woda toaletowa Vetiver (L.T. Piver). 


Zapach jest, jak sama nazwa wskazuje, zbudowany wokół wetiweru. Mimo że składnik jest uważany za 'typowo męski', bazujemy przecież jedynie na pewnym, kulturowo i historycznie podpartym, toku skojarzeń. Sporo kobiet lubi tę woń, ja także. Jest naprawdę niebanalna, spokojnie mogłaby uchodzić na ucieleśnienie mocy i spokoju zarazem. Ma w sobie coś zielonego, ale też ostrego, bywa ciepła, bywa znacznie chłodniejsza.
Vetiver zaczyna się świdrującym w nosie pieprzem, świeżym estragonem i cytrusami, duuużą ilością cytrusów. W moim odczuciu pomarańcze i cytryny zostały dopiero co zerwane, dają wyłącznie przyjemny, aromatyczny powiew kilogramów cytrusowych skórek bez grama kwasowości. Ale już po chwili ich woń miesza się z zapachem pól lawendy i szybko w nich tonie. Uwielbiam ten moment!
A jeszcze bardziej ten, kiedy okazuje się, że ślad po cytrynach zaginął, a lawenda nie rośnie na polu, tylko na łące. I do tego jej głównym towarzyszem jest na tej łące trawa nie byle jaka – wetyweria. Najprościej będzie mi porównać wetiwer w tym zapachu do klasyka Guerlaina – mimo otoczenia innych nut, ta najważniejsza gra podobnie - pokazuje i siłę i spokój. Niestety, etap ten nie trwa tak długo jak bym sobie tego najchętniej życzyła. Bo chociaż finisz jest przyjemny, a wetyweria w towarzystwie wibrującego cedru zanika harmonijnie i nie przenosi się z łąki do fabryki mydła, to jednak pozostaje pewien niedosyt. Szczególnie bolesny dlatego, że na mojej skórze ma to miejsce po 4-5 godzinach. To chyba jedyny mankament tego zapachu.

Są ludzie, którzy słysząc cytrusy-lawenda-wetiwer-cedr myślą ,,śmiertelne nudy” lub „dziadkowa woda kolońska” (gust rzecz może nie święta, ale z pewnością osobista i dopóki nikt nie próbuje psikać mnie Alienem, jest ok). Wrażenie jest tym silniejsze, że ujęcie nut w tej wodzie jest bardzo, bardzo klasyczne. Przewidywalne. Dla mnie ten zestaw to cichy, spokojny wieczór z daleka od ludzi, kiedy kładę się na łące, po to, żeby porządnie odpocząć. Serce tego zapachu jest tak relaksujące, że czasem łapię się na tym, że przymykam oczy i odpływam. Po ciężkim dniu to mój balsam na nos, nastrój i sen. 
W realnym świecie raczej nieczęsto sypiam na łące, no chyba, że z arsenałem inhalatorów i kropli do nosa, oczu i czego tam jeszcze (czyli nie tak do końca beztrosko). Można więc powiedzieć, że Piver spełnia moje marzenie. Kwestia czy jestem kobietą czy mężczyzną ma tu znaczenie drugorzędne ;)


środa, 7 października 2015

Dlaczego włos kaprysi przy zmianach pogody


Szalony dzień dla mnie dzisiaj (i nie chodzi o to, kto został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie chemii). Niechże więc post też będzie o szaleństwie – szaleństwie włosów.
Upały niby za nami, ale za to przed nami sezon deszczów, a potem – mrozów.
Włos to włos i prawie zawsze przy zmianie pogody będzie niezadowolony. To, ile wody jest w stanie w niego wejść zależy mocno od wilgotności względnej. Włos koniecznie chce bowiem mieć w sobie tyle wilgoci, ile jest w otoczeniu. Za zdolność do sorpcji wody odpowiadają we włosie głównie* białka, zarówno wiązania peptydowe, jak i łańcuchy boczne (*głównie znaczy w dużej mierze, bo nie można powiedzieć, ze wyłącznie) [klik]
Pora na suchara
Suche dni są najłatwiejsze do zrozumienia, zarówno w upał, jak i w zimie. Włos wyrównując wilgotność z otoczeniem, po prostu schnie. Instynktownie każdy czuje różnice między suchą, kruchą żelatyną a elastyczną galaretką. Podatność na zniszczenia mechaniczne bardzo wzrasta.
Pić na umór
Im większa wilgotność, tym intensywniej włos wciąga wodę i pęcznieje. Zwiększa swoją średnicę, objętość, powierzchnię, a nawet długość (niestety, długość najmniej – przy zmianie wilgotności względnej od 0 do100% włos wydłuża się o marne 1,8%, podczas kiedy przybywa mu prawie 30% w przekroju). Za zmiany w przekroju odpowiadają głównie uchylone łuski. Efekt – połysk idzie precz, a kiedy włos zmienia swój kształt, zmienia go również cała fryzura.
Czy włos nie mógłby wziąć sobie szybko tej wody, zamknąć łusek, i na pociechę choćby pozostać błyszczącym? Niestety nie. Dzieję się tak dlatego, że sorpcja z powietrza trwa znaaaaaaacznie dłużej niż przyłączenie cząsteczek ze strumienia ciekłej wody. W ciekłej wodzie ogranicza nas wyłącznie szybkość samej reakcji (kontrola szybkości reakcji), natomiast w przypadku pobierania tejże wody z powietrza, żeby do jej reakcji mogło w ogóle dojść, rozpędzona i odpowiednio nanergetyzowana cząsteczka wody musi się zderzyć z odpowiednim miejscem włosa (kontrola dyfuzji).

Fryzurze jest więc w tych warunkach łatwiej pomóc w odzyskaniu pożądanego wyglądu, mocząc włosy i susząc do poziomu wilgotności w otoczeniu.

poniedziałek, 5 października 2015

'Breaking news' czyli... popularny składnik niemal każdej odżywki nabudowuje się na włosach

Ładniej i poprawniej powiedziawszy, adsorbuje na ich powierzchni, trochę bardziej trwale niż byśmy sobie tego życzyli ;) Tytuł jest mocno przekorny, bo wiadomo o tym już całkiem długo, właściwie... mniej więcej 50 lat.

Ludziom wrażliwym na punkcie oblepiania włosów (szczególnie tym, którzy instynktownie czują, że dylemat ,,jak często oczyszczać włosy SLESem” zaczyna odbierać im radość z dbania o fryzurę) serdecznie czytanie tego posta odradzam.
Natomiast ciekawym świata i działania kosmetyków lub tym, którzy poszukują odpowiedzi na pytanie czemu mimo dużej dbałości o włosy coś jest nie tak (np. dlaczego włosy zmatowiały lub nie chcą się układać) serdecznie polecam poczytanie tego doniesienia sprzed niemal pół wieku.

Czwartorzędowe sole amoniowe.
Dowolna kombinacja słów cetrimonium/behentrimonium/stearalkonium z chloride/bromide/methosulfate to składnik z tej grupy związków.
Są kationowymi środkami powierzchniowo czynnymi, a w kosmetykach najczęściej emulgatorami, antystatykami i/lub konserwantami. W środowisku wodnym, kation alkiloamoniowy chętnie łączy się z ujemnie naładowaną powierzchnią włosa. To doskonała właściwość, ponieważ włosy przestają się aż tak namiętnie elektryzować. Ten fakt jest powszechnie znany większości osób lubiących pielęgnować swoje włosy.
Jest też taki, którego świadomość nie jest aż tak powszechna. 
W odległym 1966 roku Wolfram i Lenhoff [źródło] zauważyli, że połączenie czwartorzędowych składników amoniowych z włosami trwa dłużej niż do jednego mycia anionowym detergentem. Obserwowali to też później Robbins i współautorzy [o czym zbiorczo w tej książce], potwierdzając sporą odporność zadsorbowanych na włosach czwartorzędowych soli amoniowych na zmycie np. SLSem. Wynika ona prawdopodobnie z faktu, że anionowy detergent może związać się na włosach z, uprzednio nagromadzonym, kationowym. Trochę groźnie zabrzmi to, że autorzy stwierdzili zjawisko także in vivo i powiązali ze zmatowieniem włosów. Przeciętnie potrzeba ok. 5-6 myć SLSem. żeby całkowicie pozbyć się takiego wielodetergentowego (kationowo-anionowego) 'depozytu'.

Może zaburzyć trochę spokój, ponieważ antystatyki są składnikiem większości odżywek (z pamięci potrafię wymienić tylko jedną, która ich nie zawiera).

W wielu miejscach zdarza mi się przeczytać, że stężenie dopuszczalne czwartorzędowych soli amoniowych to jakieś 0,1% w produkcie i że sprawa jest pomijalna. Nie jest to jednak cała prawda, bo obecne regulacje są nieco bardziej szczegółowe. Cetrimonium chloride w spłukiwanym produkcie do włosów, czyli typowej odżywce może być do 2,5%, a behentrimonium chloride aż do 5%) [źródło z wskazaniem dokumentu].

Temat oczywiście dotyczy także poliquatów, a nawet związków, w których jon dodatni niekoniecznie jest czwartorzedowy (np. dimetyloamin). Chciałoby się rzec niniejszym: sprawa dotyczy większość kosmetyków do włosów.
Różnica między bomba polimerową a maską Gloria niewatpliwie istnieje, ale raczej nie jest to tak bezdenna przepaść jak wydaje się na pierwszy rzut oka.

Jeśli jest to dla Was w jakikolwiek sposób przydatna ciekawostka– popularyzujcie i wykorzystujcie pozytywnie :)  

piątek, 25 września 2015

Dlaczego włosy ciągną się jak guma?

Bardzo zniszczone włosy często są opisywane właśnie w ten sposób: przy myciu, kiedy są mokre, sprawiają wrażenie jednej, zlepionej, gumowatej masy (w przeciwieństwie do zdrowych włosów, które łatwo dają się rozdzielić i prześlizgują się po sobie - także, gdy są mokre). Dlaczego zachowują się w ten sposób? Oto kilka naukowych faktów:

Przyczyną ,,gumowatości" jest mechaniczne i chemiczne zniszczenie zewnętrznej warstwy łusek włosa.
Włosy są zbudowane warstwowo. W dużym uproszczeniu: to, co wewnątrz (rdzeń, kora, wewnętrzne warstwy łusek) zachowuje się inaczej niż zewnętrzne ,,opakowanie" z łusek. Środek włosa dość chętnie wchłania wodę i zmienia pod jej wpływem właściwości, stając się miękki i delikatny, jak zmoczona wodą gąbka. Zewnętrzne łusek mają zupełnie inne właściwości, są hydrofobowe (tn. nie wciągają wody), twarde i sprężyste. Ich zadaniem jest nie wpuścić zbyt wiele wody do środka włosa ani nie wypuścić jej zbyt wiele na zewnątrz.


plasterek włosa końskiego w obrazie mikroskopu SEM – wyraźna budowa warstwowa, kanały w rdzeniu, zwarta kora, łuski na zewnątrz (średnio wyraźne ale są)
źródło obrazka: Clarence R. Robbins 'Chemical and Physical Behavior of Human Hair'

Dzięki zewnętrznym warstwom woda nie odparowuje z włosa bardzo szybko, a kora włosa, mając jej ~10% lub trochę więcej, tworzy przyjemną elastyczną strukturę. Poniżej tej wartości zrobiłaby się sucha i strasznie sztywna. I takie są włosy, którym poświęciłam dzisiejszy wpis, dopóki ich nie zmoczymy. Wysuszają się szybko i łatwo. Zmoczenie ich jest także znacznie prostsze niż zmoczenie zdrowego włosa, ponadto, do wnętrza włosa, normalnie chronionego przez łuski, dostaje się jej znacznie więcej.

Czemu włosy pozbawione osłony, jaką dają zdrowe łuski, robią się po zmoczeniu gumowate?
Wnętrze włosa wchłaniaja wodę chętnie i... pęcznieje. Do tego jest chętne do tworzenia z wodą nietrwałych ,,wiązań”. Mamy tu do czynienia np. z wiązaniami wodorowymi i oddziaływaniami dipol-dipol (w tym oddziaływaniami van der Waalsa). Powierzchnie włosów zaczynają się nawzajem przyciągać, dlatego tworzą zbitą masę i nie mogą się po sobie ślizgać. Wrażenie gumowatości jest tym większe im więcej wody wciągnie włos.

Co z tym zrobić?
Z chemicznego punktu widzenia najlepiej nałożyć hojną ręką bogatej, emolientowej (olejkowej lub silikonowej) odżywki lub maski, która stworzy warstewkę będącą substytutem łusek. Oczywiście tylko do następnego mycia.

A z nie-chemicznego, ściąć, przeczekać i uważać na przyszłość ;)

środa, 23 września 2015

Mydło do twarzy z olejkami - przepis


Dlaczego właściwie robić mydło w domu?
Właściwie z tej samej przyczyny, dla której robi się w domu wszystkie inne rzeczy, od gotowania po majsterkowanie: żeby dopasować coś do swoich potrzeb, spróbować czegoś nowego albo dla zabawy bez wyraźnej przyczyny ;)
Ja robię je dlatego, żeby mieć awaryjny środek do umycia twarzy, kiedy absolutnie nie mam ochoty na żadne OCM. Cerę mam mieszaną i bardzo wymagającą- nie znam żadnego żelu do mycia twarzy, który na dłuższą metę nie powodowałby problemów ze strefą T lub suchymi policzkami. Co innego olejki. Dlatego mydło, na które podaję przepis, ma w składzie właśnie naulubieńsze oleje mojej cery.
Cel jest taki, żeby w mydle znalazło się:
-mydło (wiadomo ;)
-nawilżająca gliceryna
-niezmydlone oleje
Co jest potrzebne?
Sprzęt do produkcji mydła:
-szklane naczynia, najlepiej zwykła szklanka i słoik z szerszym wlotem, tak, żeby pomieścić głowicę blendera (plastik może nie być odporny na działanie stężonego NaOH)
-blender lub spieniacz do cappucino
-okulary (BARDZO WAŻNE, oczy mogą bardzo ucierpieć, jeśli roztwór NaOH lub ,,niedojrzała'' mieszanina mydlana w nie prysną)
-opcjonalnie rękawiczki (ale umówmy się, w razie rozpryśnięcia, porządne umycie wodą pozostawi skórę wysuszoną, lecz bez szwanku), fartuszek, ceratka do zabezpieczenia kuchennego blatu lub wrażliwej podłogi
Surowce (na porcję do gruntownego przetestowania przez kilkanaście dni):
-czubata łyżeczka NaOH (pod nazwą wodorotlenek sodu lub soda kaustyczna, do dostania w Selgrosie, sklepach z chemią domową i na allegro)
-pół standardowej szklanki olejów: u mnie z orzechów włoskich (40%), lniany (40%) i oliwa z oliwek (20%)
-odrobina zimnej wody (demineralizowana najlepsza, ale kranówa też da radę)
-opcjonalnie lubiany przez cerę dodatek (ja dodałam łyżeczkę karobu, ale proponuję i polecam najpierw spróbować sam wodorotlenek i oleje)
Jak to zrobić
Oleje wlewamy do słoika.
Potem czas na wodorotlenek, który ostrożnie wsypujemy do szklanki z wodą (spróbujmy wziąć ok. 3-4 stołowe łyżki, jeśli się nie rozpuści, można później dodać więcej). Kolejność: wodorotlenek do wody, nie odwrotnie. Reakcja jest egzotermiczna, więc tym razem rozpuszczanie będzie szybsze, jeśli zamiast ogrzać, roztwór NaOH schłodzimy.
Potem otrzymany roztwór wodorotlenku wlewamy do do słoika z olejami. Możemy przez moment popatrzyć, jak mieszanina robi się mętna – to już pierwsze mydło :) Sięgamy po mieszadełko lub blender i mieszamy. Robimy to do momentu aż mieszanina zmieni konsystencję na podobną do śmietany (kolor będzie jednak nieco inny, znacznie bardziej żółtawy). Przeważnie 5-15minut to wystarczający czas. Temperatura całości procesu i składników, nie ma, moim zdaniem, wielkiego znaczenia, jeśli jest w przybliżeniu pokojowa.
Następnie... myjemy wszystko, a słoik z pramydłem odkładamy w bezpieczne miejsce na dwa tygodnie. Po tym czasie reakcja zajdzie do końca, w mieszaninie nie będzie już wolnego wodorotlenku, odparuje też część wody.
Mydło jest, jak na zdjęciu, lepką mazią (to zasługa olejów i gliceryny), dlatego polecam przechowywanie w słoiczku po kremie. Przed przełożeniem do słoików mieszam je też z karobem.
Co się ,,tam” dzieje?
Kiedy mieszamy wodorotlenek sodu z tłuszczem, zachodzi reakcja:


Ponieważ wszystko, co wzięliśmy do reakcji, leżakuje w słoiku, cała gliceryna w nim zostaje. To dobrze, bo ma działanie nawilżające. I jeszcze sprawa oleju. W tym przepisie ilość olejów jest znacznie większa niż potrzebna do reakcji z wodorotlenkiem, faktycznie mamy więc nie tylko mydło z olejków ale i mydło z olejkami.

piątek, 18 września 2015

Mydło

Intuicyjnie najbardziej znany środek czyszczący.
W drugim znaczeniu kostka używana głównie do mycia rąk, niekoniecznie zawierająca mydło (w rozumieniu związek) lub mająca w swoim składzie, oprócz niego, znaczną ilość środków pomocniczych. Od zrywu do zrywu uważane za relikt przeszłości (pamiętam, że kiedy leżałam w szpitalu będąc nastolatką, pielęgniarka wykazała święte oburzenie, ze myję twarz mydłem, poważnie ;) lub wielką nadzieję dla skóry czy włosów zmęczonych nadmiarem ,,chemii”. Mydło oczywiście, podobnie jak większość tego, co nas otacza, jest chemią, co więcej, każde ma także swój chemiczny wzór ;) To, na które przepis podam w kolejnym poście, wygląda w przybliżeniu tak:
sól sodowa kwasu linolowego (jest go sporo np. w oleju z orzechów włoskich)

A kiedy trafi do wody, tak:

A żeby być do końca szczerym - mydło to sól sodowa kwasu linolowego...kwas linolowy jest kwasem słabiutkim, natomiast zasada sodowa – mocną zasadą. Obecność jonu Na+ w sąsiedztwie reszty kwasowej słabo dysocjującego kwasu powoduje, że w wodzie mamy do czynienia z powstawaniem dużej ilości jonów OH-.
pH roztworu jest więc wysokie (zasadowe).
Ta długa reszta, zmywa tłuszcz z naszej skóry i wynosi go do wody. Jest środkiem powierzchniowo czynnym, wygląda więc to mniej jak na obrazku:
micelki mydła (idea jest taka, że fragment hydrofobowy wewnątrz, hydrofilowy na zewnątrz) wynoszące hydrofobowy brud i sebum z powierzchni do wody

Co można zarzucić mydłu?
Jakkolwiek zasadowe pH służy niektórym typom cery, a i większość środków używanych do mycia takie pH właśnie generuje, skóra nie ma w związku z tym wielkich powodów do niezadowolenia (co innego włosy, zasadowe pH nie sprzyja temu, co obecnie uważane jest za ich piękno)
Mydło ma, jak wszystko poza miłością, jeszcze kilka innych wad.
Pierwsza – nie współpracuje z wodą słoną, bo się w niej prawie nie rozpuszcza (efekt wspólnego jonu), słabo daje sobie radę też z wodą o wysokiej mineralizacji (szczególnie chodzi mi o zawartość wapnia), ponieważ tworzy osady. Osad, jak niestety łatwo się domyślić, pozostaje w tym wypadku w znacznej mierze na nas.
Załóżmy, że wszyscy jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami wody miękkiej i słabo zmineralizowanej (ja akurat taką mam w kranie). To jeszcze nie czyni nas szczęśliwcami, którzy mogą bez ujmy na wyglądzie szorować się mydłem od stóp do głów.
Wielkie znaczenie dla cery (i skóry) ma bowiem to, z jakiego tłuszczu mydło zostało zrobione. Tak się składa, że baza dla najpopularniejszych mydeł to dwa oleje, których prawdopodobnie żadna z nas nie poleciłaby użyć do twarzy - palma i kokos. Są tanie, a mydło z nich wyprodukowane ma dobrą twardość i daje przyjemną pianę – acz zapychają, niestety.

Niemniej jednak w następnym wpisie zaproponuję przepis na pewną mydlaną alternatywę, która sprawdza się całkiem dobrze, stanowi swego rodzaju OCM dla leniwych (ach, te upojne wieczory, kiedy ledwo stoję i nie chce mi się nawet myśleć o otwieraniu buteleczki...) i jak najbardziej nadaje się do mycia twarzy - mydło z olejów, które służą mojej mieszanej cerze, wykonane najprostszą metodą 'na zimno'.

sobota, 12 września 2015

Mydło transparentne - nareszcie przejrzyste!

mydło transparentne i nie-transparentne własnego wyrobu (metoda 'na gorąco')

Właściwie nie pamiętam, kiedy ostatnio robiłam mydło, więc tym razem podczas sobotniego relaksu przy chemii, postanowiłam uczcić kolejne spotkanie na bogato, przygotowując również mydło transparentne.

Podchodziłam do transparentnego drugi raz, bo pierwszy niestety, mnie nie zadowolił (mydło maziste, miękkie i słabo przejrzyste). Jako, że nie urządził mnie wówczas gotowy przepis, postanowiłam tym razem pójść na żywioł i robić je po swojemu bez żadnych przepisów, wykorzystując intuicję tam, gdzie nie sięgam wiedzą ;)

O tym, jak zrobiłam mydło metodą na ciepło i wysoliłam, jeszcze napiszę. To właśnie ono jet bazą do transparentnego (różni się od tego robionego metodą na zimno tym, że właściwie nie ma naturalnie powstającej przy zmydlaniu gliceryny i nie ma zbyt wielu niezmydlonych tłuszczy i/lub zneutralizowanych wolnych kwasów tłuszczowych, które, uznałam, przeszkodzą mi w osiągnięciu celu). W zasadzie można przynajmniej spróbować je zastąpić zwykłym, nieprzezroczystym mydłem bez bajerów z łazienki - zawiera ono wprawdzie substancje pomocnicze, ale bazę ma tę samą lub podobną.

Wzięłam więc pi razy drzwi 200-250g takiego mydła i rozgrzałam w garnuszku na wolnym ogniu, dodając odrobinę (ok. łyżki stołowej) spirytusu. Chodzi o to, żeby rozpuścić całość mydła. Tej wiedzy, jakiego rozpuszczalnika użyć, dostarczył mi przepis, podpowiedział też, że skrapianie etanolem likwiduje pianę i to też szczera prawda.

Tutaj z przepisem się rozstałam. Jak i z wszelkimi proporcjami.

Uważam, że ilość etanolu nie jest istotna, warto, żeby było go jak najmniej, byle tylko mydło udało się rozpuścić. Uwaga techniczna, garnuszek warto zakryć, bo nie po to rozpuszczamy, żeby wyparował, paruje za to szybciej od wody i jego opary dają taki sam efekt jak zażycie doustne (dotarło do mnie, że są sympatycy, ale ja nie należę ;)

Czas na syrop cukrowy. U mnie trzy stołowe czubate łyżki i do tego dwie łyżki wody. Trzeba ugotować (również na minimalnym palniku) na gęsty, przejrzysty syrop. Do tego dodałam małą łyżeczkę gliceryny, ponieważ uznałam, że skoro mydło z moich tłuszczy jest miękkie, nie będę go zmiękczać bardziej.

Ciepły syrop wlałam do ciepłego, rozpuszczonego w etanolu mydła. Przemieszałam, poczekałam aż trochę przestygnie, a kiedy spostrzegłam, że niepokojąco gęstnieje, raz jeszcze skropiłam etanolem, dodałam olejku lawendowego i eukaliptusowego, przemieszałam i wlałam do silikonowych foremek wysmarowanych wcześniej silikonowym serum do włosów, które moim włosom nie odpowiada.

Kiedy temperatura masy doszła do pokojowej, otuliłam foremki folią (żeby nie nabrały wody, co bardzo je zmętnia) i włożyłam do zamrażarki na pół godzinki (bałam się ponownie mazi, więc chciałam wyciągnąć je z foremek porządnie schodzone).
Mydło było przejrzyste przez cały czas trwania procedury. I co najważniejsze, po wyciągnięciu z form!

Mydlarz ze mnie wprawdzie żaden, ale jeśli komuś zawzięcie nie wychodzi, to polecam mniej gliceryny, więcej cukru ;)









poniedziałek, 7 września 2015

Czy domowe sposoby mają prawo działać - jajka vol.II

Białko, o którym było poprzednio, nie ma aż tak rozbuchanej kosmetycznej sławy.
Żółtko za to obrosło w legendy,szczególnie, jeśli chodzi o pielęgnację włosów. Skóry mniej, ale również w coś tam obrosło, podobno odżywia suchą cerę, wygładza drobne zmarszczki, utrzymuje nawilżenie.
Pewnie powody, żeby je o to podejrzewać, są, bo skład ma ciekawy.

High-tech w slow opakowaniu
Białka. Około 16% zawartości. Między innymi foswityna o właściwościach przeciwutleniających, co brzmi równie dobrze, kiedy pomyśleć o działaniu wewnętrznym (antyrakowe), jak i zewnętrznym (przeciwzmarszczkowe).
Lipidy. Około 32%. Interesujące lipidy, rzekłabym – kosmetyczna wyższa półka. Mam w tym momencie na myśli fosfolipidy mające zdolność tworzenia liposomów – swego rodzaju maleńkich zbiorniczków na składniki rozpuszczalne w wodzie (których wchłanianie w skórę jest trudne i dość mocno ograniczone). Liposomy naśladują budowę błon biologicznych, w związku z czym dobrze dogadują się z naszą hydrofobową skórą, wprowadzając wgłąb substancje aktywne (np. kwas hialuronowy, witaminę A i mnóstwo innych pozytywnie działających związków).
W transporcie substancji aktywnych przez komórki naskórka pomaga również jeszcze jedna grupa związków zawartych w jajku – lipoproteiny.

Różne formy powstające w roztworze wodnym naturalnych surfaktantów zawartych m.in. w żółtku jaja kurzego – jest i liposom [źródło:Kurczewski B., 2006, Ekstrakcja fenoli w obecności wybranych surfaktantów, Praca doktorska, Wrocław]

Odżywcza maska czy raczej naturalne czyścidło?
Czyżby żółtko było cudownym panaceum dla skóry? I tak i nie. Struktury związków o których piszę mają bowiem oprócz tego wszystkiego właściwości związków powierzchniowo czynnych. Trochę się pienią, ale przede wszystkim świetnie emulgują tłuszcz, a więc pozbawiają naszą skórę warstwy sebum i trzeba przyznać, że robią to bardzo...hmmm...dokładnie. Skoro lecytyna z żółtek pomaga utrzymać w majonezie pokaźne ilości oleju w postaci emulsji, to i ze skóry (lub włosów) potrafi sporo tłuszczy związać i przenieść do spłukującej je wody.

Jak to wygląda w praktyce?
Pomimo pokaźnej ilości legend o jajku jako dobroczynnym, głęboko nawilżającym, odżywczym (i co tam jeszcze) środku jedno widzę na pewno – faktycznie doskonale myje. Czy odżywia?

Mam cerę mieszaną i furorę zrobiła u mnie także maseczka z żółtka , szczególnie w obszarze strefy T. Wprawdzie policzki nie są po niej aż tak ściągnięte jak po maseczce z białka, jednak do suchej cery raczej bym go nie polecała. Oczyszczająco jednak działa i co najfajniejsze, także daje efekt photoshopa.

Nigdy nie odważyłam się też nałożyć maski z samego żółtka na włosy – z prozaicznej przyczyny – wcześniej (szczęśliwie) postanowiłam umyć sobie nim głowę. I co tu dużo mówić, nie dość, że skórę głowy elegancko domyło i uniosło włosy (super efekt!), to jeszcze zmyło z nich olej i lekko przesuszyło. Po jakiejś minucie delikatnego rozprowadzania! Włosy jednak nie były szorstkie i nieprzyjemnie tępe w dotyku (jak to bywa po umyciu środkami z coco glucoside/lauryl glucoside), ale dość gładkie, tylko, że wyraźnie brakowało im nawilżenia i emolientu (bardzo podobna sprawa jak po laminowaniu żelatyną).

Jeśli więc jakiś śmiałek decyduje się na tradycyjną maseczkę z żółtka (i oleju rycynowego oraz soku z cytryny), to polecam mu gorąco przed pierwszym użyciem mocno skrócić czas działania albo pokusić się na dobry początek tylko o mycie. Albo jak to z laminowaniem – dodać odżywki, ulubionego oleju i postawić na wersję maski mniej tradycyjną i mniej ryzykowną ;)

Polecam do poczytania więcej o:
-liposomach i ich użyteczności
-biosurfaktantach
-jeszcze raz o biosurfaktantach
-i składzie jajek

piątek, 28 sierpnia 2015

Czy domowe sposoby mają prawo działać – jajka

Dzisiejszy bohater - białko jaja
Skład białka podręcznikowo to 87,9% wody, 10,6% białka, 0,9% węglowodanów i tylko 0,6% substancji mineralnej.
Woda jak woda, zgrubnie każdy wie, jak bardzo jest skórze i włosom potrzebna, nie tylko do względnie dobrego wyglądu, ale przede wszystkim, żeby spełniały swoją życiową funkcję. Węglowodanów w białku niewiele, podobnie z substancją mineralną.

Przyjrzyjmy się najciekawszemu - białkom w tym białku ;)
Białek w białku jaja jest więcej niż w np. surowicy ludzkiej. Lwia część - ponad połowa - to owoalbumina (albuminy to przy okazji białka występujące w naszym osoczu i tkankach: wiążą duże ilości wody, zapewniają prawidłowe ciśnienie osmotyczne i pełnią funkcje transportowe).
Układy dążą do wyrównania stężeń, białko nałożone na skórę będzie zatem ,,wyciągać” wodę z naskórk i tym samym ściągać i napinać cerę. Perspektywa miniliftingu z lodówki wydaje się być kusząca.

Bardzo ciekawą cechą obecnych w białkach jaj konalbuminy, lizozymu  i awidyny jest działanie bakteriostatyczne. Lizozym to ten sam enzym, który odpowiada np. za to, że twarde sery nie fermentują. Nawet ogrzewany do niemal 100oC zachowuje swoją aktywność, niszcząc wiązania w ścianach komórkowych bakterii  (cały czas trwają badania nad jego szerszym zastosowaniem w charakterze naturalnego konserwantu).
Do tego dorzucamy cystatynę – która działa przeciwzapalnie. Czyżby idealny zestaw dla cery dotkniętej trądzikiem? Podejrzewam, że tak – zabija bakterie, ale robi to dość delikatnie, naturalnie, z niewielkim niebezpieczeństwem podrażnienia.

Pora jeszcze na owomucynę – to ona odpowiada za właściwości emulgujące całego białka i jego zdolność do tworzenia piany. Czynniki emulgujące potrafią przenieść łój i tłuszcz do wody, którą zmywamy twarz, czego grzech nie wykorzystać chcąc dogłębnie oczyścić pory skóry.

Podsumowując, po nałożeniu jajka na skórę spodziewamy się działania:
-ściągającego
-antybakteryjnego
-oczyszczającego pory
-myjącego


Jak się ma do tego praktyka?
W przybliżeniu tak, że nie wiem, czy kiedykolwiek kupię gotową maseczkę oczyszczającą do twarzy ;) Trądziku od kilku lat w zasadzie nie mam poza sezonowymi wysypami w stresie - więc o działaniu antybakteryjnym pisać nie mogę. Za to sam wygląd cery najprościej opisać słowem ,,Photoshop". Pory zwężone, a skóra napięta i matowa. Białko również dobrze myje i radzi sobie z moim dziennym makijażem. Jedynym mankamentem jest dla mnie to, że suche policzki domagają się po takiej maseczce/myciu jeszcze olejku, ale domagają się go w sumie po każdym myciu, więc... po porstu polecam spróbować ;)

Polecam też do poczytania źródła do dzisiejszego wpisu: 

wtorek, 11 sierpnia 2015

Silikon vol. II tj. Co zrobić z silikonowym kosmetykiem, który się nie sprawdza

Zarówno w przypadku silikonowych baz jak i serów do włosów zwyczajowo powtarza się, żeby nie przesadzać z wydawaniem na nie pieniędzy, bo silikon to silikon i tak czy siak będzie działać tak samo. Nieprawda to jednak wierutna (nie widziałam jeszcze żadnego kosmetyku siloksanowego bez nie-krzemoorganicznych dodatków, które potrafią dość mocno wpłynąć na zachowanie całości kosmetyku), siloksany również potrafią się różnić i to jak, choćby lepkością, o której poprzednio pisałam. Ach, no i niezbyt ścisłe kryterium, a dla mnie akurat najistotniejsza to sprawa– znam takie, co nie pasują mi i już. Podejrzewam, że aż tak samotna w tym niedopasowaniu osobowym z jednym czy drugim serum nie jestem. Co z tym specyfikiem zrobić, jeśli nie nałożyć na siebie?

Najprościej spróbować i tak nałożyć takie, jak jest– ale na inną część ciała. Serum do włosów jest słabe? Może sprawdzi się jako baza pod makijaż? A może to baza nie odpowiada skórze nawet raz na rok, za to zadowoliłaby włosy?

Pierwszy sposób, co by nie mówić, wymagał trochę szczęścia. Można spróbować czegoś nieco bardziej pewnego – siloksanowe kosmetyki dość szybko zasychają dając relatywnie trwałą i przyjemną w dotyku (tj. niezbyt śliską warstewkę), która chroni przed odparowaniem wilgoci. Czyli wprost wymarzoną dla kremu do rąk na dzień. Większość 'zbyt śliskich' lub 'zbyt tłustych' kremów po dodaniu (już na rękę) małej porcyjki silikonu zaczyna bardziej przystawać swoją konsystencją do pracy manualnej.
Przyznam też szczerze, że nie przepadam za wykonywaniem wielu czynności domowych w rękawiczkach i używam ich tylko czasem przy kontakcie z silniejszymi środkami. Za to już zwykła woda z płynem lub sodą/boraksem niesamowicie wysusza moje ręce – często smaruję je więc po prostu silikonowym serum chwilę przed porządkami i ręce są już po nich w o wiele lepszym stanie niż pozbawione tej ochrony. To jest sposób, którym mogę przehulać każde ilości nielubianego serum.

Silikony całkiem nieźle rozpuszczają olejki eteryczne (spora zawartość terpenów mających rozmaite grupy funkcyjne). Na bazie silikonowego serum da się z powodzeniem przygotować coś na odstraszenie komarów. Nakładanie czystego olejku na skórę, mimo że skuteczny jest wówczas znacznie bardziej, co większych wrażliwców może podrażniać, no i trudniej go wówczas równomiernie rozprowadzić. W wodzie nie rozpuszcza się wcale, natomiast rozpuszczony w oleju ma tłustą konsystencję, której wielu ludzi latem nie znosi. Jeśli jednak wpuścić kilkanaście kropli do silikonowego serum – odstraszacz spełnia swoją funkcję, rozprowadza się łatwo, a skóra jest sucha w dotyku. Polecam olejek eukaliptusowy – zwykle wracam z lasu do domu mając na sobie przynajmniej ze dwa kleszcze, w tym roku – jak dotąd nic.

Silikonowe serum lub baza są superproduktem do szybkiego ,,wypastowania” butów. Zarówno jeśli chodzi o połysk jak i o ochronę. Efekt nieco inny niż uzyskuje się za pomocą pasty, ale serum już nie raz uratowało równomierny kolor moich skórzanych butów przy kontakcie z rozmaitymi chemikaliami. Podejrzewam, że jest też w stanie co nieco zmniejszyć przemakanie. Moze się też przydać do innych skórzanych (i nieskórzanych) przedmiotów, żeby co nieco poprawić ich wtgląd lub o prostu nabłyszczyć.

Robicie może mydełka albo świeczki w różnych kształtach? Przed wlaniem do formy spróbujcie przesmarować ją cieniutko serum albo bazą. Moje mydełka są po takim potraktowaniu znacznie bardziej skore do opuszczenia foremki (nawet jeśli jest to tylko przycięta butelka po napoju).


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Silikon – sojusznik czy wróg publiczny nr jeden?

Pozwolę sobie mniej skupić się na tym, co napisali inni i co w kosmetycznej blogosferze siedzi od dawien dawna.
Są hydrofobowe, i niezbyt lotne, tworzą więc na skórze warstewkę chroniącą przez utratą wilgoci. Zresztą, nie tylko na skórze – hydrofobowość i zdolność tworzenia warstw sprawia, że nie gardzi się nimi w chemii budowlanej (farby) i wszelakim przemyśle (smary i środki czasowej ochrony przed korozją).

To, co najczęściej widzimy w kosmetykach to alkilosiloksany. Wzór owych substancji, to coś w ten deseń (na obrazku dimethicone):
źródło obrazka: Wikipedia

Wzór jest bardzo ważny. Widzicie znaczące ,,n”? Oznacza, że ten fragment w nawiasie powtarza się pewną ilość razy. Dostępny w handlu dimethicone jest w pewien sposób scharakteryzowany – średnią wartością ,,n”, albo tym, ile % produktu stanowi związek o konkretnym, opisanym cyferką ,,n”. Może być też opisany przez lepkość produktu – bo lepkość jest z ''n” dość mocno związana.

Odejdźmy na chwilę od rozważań, co jest dobre w kosmetykach, a co nie. Zapomnijmy też o tym, że związki krzemoorganiczne zawarte w kosmetykach nie są wyciśnięte ze świeżej pomarańczy tylko otrzymane w wyniku katalizowanej reakcji chemicznej. Jakie właściwości mają alkilosiloksany i czy ich wykorzystanie w kosmetyku jest warte świeczki?

Rozłóżmy pewne kontrowersje na czynniki pierwsze

Na początek dwie, bo głównie tego typu opinie wiszą i straszą.

-ale to jest blokada utrudniająca skórze oddychanie!

,,Oddychanie skóry” to chętnie stosowany skrót myślowy. Oddzielmy go od oddychania sensu stricte. Wymiana gazowa zewnętrzna u człowieka, czyli życiodajne oddychanie powietrzem, ma miejsce w płucach. Kropka.
Nikt jednak nie odmawia skórze jej wielkiego znaczenia. Termin 'oddychanie skóry” jest o tyle ważny, że zakłada, nie wchodząc w nadmierne szczegóły, regulację temperatury przez wydzielanie potu i pewnych substancji z tymże potem właśnie. Skóra przyjmuje także różne substancje, w tym wiele szkodliwych dla zdrowia.
Nakładając na skórę emolienty zawsze zmieniamy nieco jej funkcjonowanie w porównaniu do stanu po umyciu wodą i nie aplikowaniu niczego. Czasem jest to zmian dająca duży komfort – zapobiegająca wysuszeniu, czyli odparowaniu wody z naskórka. Cienka, 'kosmetykowa' ilość emolientu nie zakłóca w znaczącym (a i zauważalnym) stopniu termoregulacji. Za to jeśli chodzi o 'szczelność bariery' alkilosiloksanowej w porównaniu z barierą oleju lnianego, sprawa po miesiącu
przedstawia się tak (wprawdzie na 'prawdziwym' naskórku zachowa się to wszystko nieco inaczej, ale ogólnie pewne sprawy i na tym prostym teście da się zauważyć.):

lewa – olej wrzucony na 1ml wody, prawa – pozostałości cyklopentasiloksanu na 1 ml wody

wynikałoby, że warstewką bardziej blokującą jest zimnotłoczony olej lniany. Po prawej stronie nie pozostało śladów wody, jedynie warstewka pozostawiona przez cyklopentasiloksan. Wprawdzie na 'prawdziwym' naskórku zachowa się to wszystko nieco inaczej, ale ogólnie pewne sprawy i na tym prostym teście da się zauważyć. Pamiętajmy, to ani plus ani minus tylko cecha.

-ale to zmywa się dużo trudniej niż oleje!

To prawda. Te 'odparowujące' parują niestety dość wolno, a również tworzą warstwy, które ciężko zmyć. Alkilosiloksany są chemicznie bardzo bierne, co bywa atutem, ale nie jeśli chodzi o łatwe zmycie. Są hydrofobowe, często oleofobowe, ogółem z obecnymi środkami myjącymi mniej 'współpracujące' niż oleje, szczególnie, że tworzą powłoczkę o większej odporności mechanicznej na starcie. Postarajmy się jednak również potraktować to jako cechę, nie minus.


Zatem co, droga na skróty do nieskazitelnej cery i cudownych włosów?

Słyszę to sporo razy, ale... serio, serio?
Bo tu akurat właściwości silikonów często wskazywałyby na coś przeciwnego.

Nieszczęsna lepkość. Bardzo związana z ilością powtarzających się fragmentów (sprawa ,,n” we wzorze”) - potrafi strasznie utrudnić aplikację. Dimethicone potrafi być zarówno przyjemnym 'olejkiem' jak i wnerwiającym 'tępym' smarem i 'gumowatym' ciałem półstałym. Dzięki tej niezbyt fantastycznej właściwości, jaką jest duża lepkość, potrafi też, o czym czasem chcielibyśmy zapomnieć, utrudnić rozczesanie włosów i potęgować na dłuższą metę ich plątanie. Ręka w górę, kto w swoim życiu kupił 'uniwersalne' serum silikonowe do włosów, bo 'to tylko silikon' i doświadczył brutalnego rozczarowania stanem końcówek?

Totalnie inny charakter warstewki. Po pierwsze – po zastosowaniu, rozprowadzeniu i przyschnięciu w dotyku jak cienka gumowata powłoczka. Jednocześnie, powłoczka, która trochę zachowuje swój kształt, a jednak jest przy tym dość podatna na jego zmiany pod wpływem otoczenia. Nazywa się to lepkosprężystość i pozwala np. wypełnić zmarszczki i przytuszować pory skóry, jednocześnie ,,pracując” razem z twarzą (lub włosami)
Powłoczka jest jednak naprawdę hardcore'owo nieskłonna do reakcji chemicznych i modyfikacji powierzchniowych. Dimethicone, zwany chętniej w języku chemików PDMSem, modyfikowany bywa m.in. za pomocą laserów, jonów i rodników obecnych w plazmie czy promieniami UV z dodatkiem ozonu. Robi się złowrogo, jeśli chodzi o zmycie. I jest złowrogo, bo większość osób silikony przy częstszym użyciu zapychają i problem ustępuje, kiedy nie ma ich na cerze dobrych kilka dni.

Co jest za to ciekawe - silikony nie wykazują wcale aż tak znowu wielkiego powinowactwa do naszej skóry i włosów – czynnie znajomość tego faktu poznali śmiałkowie, którzy odkryli cyklopentasiloksan w swoim kremie do twarzy i doświadczyli rolowania się pod palcami. Lub niekompatybilności bazy z podkładem. I to jest właśnie to, co pomaga 'ściągnąć' alkilosiloksany z twarzy i włosów – łój w dużej mierze składa się z tłuszczy – tymczasem silikony są mniej lub bardziej oleofobowe*.
Oleofobowość widać fajnie na tym zdjęciu:

żółte wszechobecne to olej rzepakowy, cyklopentasiloksan to bąbelek na dole po prawej, słoiczek jest ze szkła. W dużym uproszeczeniu szkło jest hydrofilowe. Silikon, nie będący ni hydrofilowy ni oleofilowy, zwinął się w kuleczkę, żeby mieć jak najmniejszą powierzchnię styku z nimi dwoma :)


(Zbyt) osobiste podejście?

Moda na personalizację fajna jest i zawsze będę jej kibicować (tutaj również). Jeśli przyda się kosmetyk:

-tuszujący brak powalającej gładkości tu i ówdzie
-wodoodporny
-nie rozpływający się
- z opcją pewnej ochrony mechanicznej

dlaczego by nie?

Ja tam silikonów używam. Piszę tego posta ze śladami zbrodni, tfu!, silikonów na rękach. Szczególnie często potrzebuję kremu do rak z silikonem – musi szybko zastygnąć i zostawić ręce suche, nieplamiące, nielepkie, nieśliskie (mam też drugi, bez silikonów i najeżony olejkami, na noc i na chwile bezruchu).
Nieszczególnie ubolewam też, jeśli alkilosiloksan jest w odżywce do włosów i raz na tydzień serwuję – bo ich potrzebom i dobremu wyglądowi bardzo to odpowiada.
Sezonowo, szukam emulsji z filtrem i samoopalaczy zawierających ten składnik. Szczególnie w samoopalaczach bardzo, bardzo polecam. Stopień upierniczenia ciuchów i nierównego rozprowadzania maleje aż miło.
Unikam w kremach do twarzy. Staram się nie mieć ciężkiej ręki do serum do włosów.
Z bazą pod makijaż zdarza się poszaleć, ale mam ją na twarzy średnio raz na rok.



Jak jest u Was?  


Przygotowując, czytałam i zerkałam na między innymi TO, TO, TO i TO - gdyby ktoś chciał zerknąć i poczytać więcej