czwartek, 5 kwietnia 2018

Lato we flakonie. Balmain Ivoire.

Wyobraźcie sobie, że jakimś cudem z przeciętnie ciepłej wiosny, w której wypatrujecie pojedynczych, soczyście zielonych źdźbełek trawy, zrobił się pełen rozkwit lata. Jest zielono i soczyście, a słońce nagrzewa całe mnóstwo kwiatów i traw, których gatunków wprawdzie nie znacie , ale wystarczy Wam do szczęścia chwila błogiego lenistwa, ich naturalny wdzięk i przede wszystkim - obezwładniający zapach.

To właśnie Ivoire rodem z domu mody Balmain (nawiasem mówiąc, bardzo, ale to bardzo nie kojarzy mi się z ich projektami). Zapach tak naturalny, a zarazem poetycko pozbawiony realizmu, że nawet taki sympatyk kwiatowych nut jak ja (czyli mierny sympatyk) nie może przejść koło niego obojętnie.


Bez wątpienia nie ma sensu przeczyć temu, że główną nutą Ivoire jest galbanum. Cóż to takiego? Żywica rośliny nazywanej zapalniczką galbanową, nieco podobnej z wyglądu do np. kopru. Nie pachnie jednak jak koper, ale... no właśnie... pachnie dosyć kapryśnie. Z bliska i samodzielnie niechętna do współpracy, ostra, przecząca romantyzmowi, przypomina raczej o kosiarce i całym dniu strzyżenia trawy. Kawałek dalej od nosa, jest zapachem łąki, oddającej swoją woń późnym popołudniem, delikatnym, przybierającym i tracącym na sile, drgającym i żyjącym do tego stopnia, że nawet oddech noszącej osoby wydaje się go poruszać. Nie straszy kosiarką, przeciwnie - zaprasza, żeby rzucić wszystkie obowiązki. Okazuje się ciepły, przyjacielski, tak ciepły i przyjacielski, że wręcz nierealny. Czujesz wiatr przewiewający przestrzeń łąki, ale czy ona jest a pewno zaczepiona w konkretnej czasoprzestrzeni? Ma zdaje się więcej wspólnego ze snem Alicji w Krainie Czarów. Tam właśnie kwiaty nabierają kobiecych cech, eleganckie i przyprószone pudrowym woalem, tam też upadki łagodzone czarami kończą się zawsze miękkim lądowaniem prosto w ciepłą ziemię ze słodkim runem, usłaną aksamitną wanilią i mydlanymi wiórkami.

Schodząc na ziemię (pragmatyczną, nie tą z poprzedniego zdania ;), dodam jeszcze, że urok tych perfum polega w znacznym stopniu na unikalnej projekcji. Jednocześnie nie są mocne i otoczenie je wyczuwa. Po prostu emanują swoim klimatem.

Polecam powąchać. Sama raczej nie będę nosić Ivoire bardzo często (nadal wolę klimaty drzewnych uniseksów i wetiwerowych męskich wód), ale niejeden udany dzień jeszcze przed nami ;) Natomiast jeśli ktoś szuka woni kobiecej i eleganckiej, ale też niebanalnej i z miejscem dla wyobraźni, polecam sprawić sobie miniaturkę na wiosnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz