Zainteresowanie
superfoods przechodzi samo siebie. W zasadzie, kiedy tylko zajrzę na
jakiegoś kulinarnego bloga, prędzej czy później znajdę próby ożenienia
tego, co tłuste i smaczne z nasionami chia, komosą ryżową albo
chociaż kaszą jaglaną. Komosę i kaszę trudno komukolwiek odradzać – nie sposób odmówić
im korzystnego działania na organizm.
Postanowiłam jednak napisać o dwóch roślinach, które według mnie są takim
odpowiednikiem superfoods w świecie kosmetyków – wyróżniają
się zawartością niezwykłych składników, aktywnym działaniem
dla dobra skóry i niemal każdemu mają szansę się przydać. W każdym razie, świetnie by było, gdyby były równie super-popularne.
Nagietek
lekarski (Calendula officinalis)
Nagietkowe pole [Wikipedia]
Mhm,
te niepozorne pomarańczowe kwiatuszki. Wprawdzie są zachwalane
głównie przez starsze panie przyrządzajace maść z kwiatów
nietrendy-staropolską metodą macerowania w smalcu, za to jakie mają
działanie!
Gdybym
miała pisać o ilości składników aktywnych, to nie zasnęli by
bodaj tylko specjaliści z dziedziny farmakologii. Poprzestańmy
zatem na tym, że zawartość polisacharydów tworzacych śluz,
triterpenów i flawonoidów powoduje, że koszyczki (kwiatki) nagietka mają
nieprzeciętne zdolności do stymulowania skóry.
Nagietek
wykazuje działanie błonotwórcze i leczy rany. Triterpeny i
flawonoidy w nim zawarte wpływają na metabolizm glikoprotein w
skórze. Stwierdzono, że krem z 5% zawartoscią wyciągu z kwiatów
nagietka działa na włókna kolagenu, a w efekcie przyspiesza
regenerację uszkodzonej tkanki. Tak, on w przeciwieństwie do różnych super-hiper kompleksów ,,wygładzających zmarszczki w jeden dzień", naprawdę stymuluje skórę do odnowy.
Gdyby
tego był mało, roślina wykazuje też działanie przeciwzapalne i przyspiesza
mikrounaczynianie. Dobrze adsorbuje się na błonach śluzowych, więc
łagodzi ich podrażnienia, a do tego, dzięki zawartości naprawdę
licznych przeciwutleniaczy, spowalnia procesy starzenia
oksydacyjnego. Bukiet akurat tych kwiatów, nawet w postaci herbatki,
powinien mieć w domu każdy – aktywność wykazuje już zwykły
napar, a nie tylko technologicznie zaawansowane wyciągi z ekstrakcji
nadkrytycznej czy tradycyjno-czasochłonne maceraty olejowe*.
*Macerat
warto jednak przyrządzić – moja babcia i znajoma mamy smarowały
sobie maścią z nagietka żylaki – nie sposób uwierzyć, jak goi,
dopóki się tego nie zobaczy. Ja mam w planach użyć go do
podkurczenia skóry na brzuchu i walki z pierwszymi zmarszczkami.
Niedawno
też widziałam, że w sprzedaży pojawił się olejek nagietkowy i z
pewnością po przejściu mojego jesiennego planu pielęgnacji cery,
przetestuję go na własnej skórze.
,,Drzewko
herbaciane”
Okazałe drzewo herbaciane [Wikipedia]
Olejek
z liści tej rośliny, z herbatą mającej niewiele wspólnego (poza
tym, ze można go zaparzyć), wykazuje działanie antybakteryjne,
przeciwwirusowe i przeciwgrzybiczne. Jest
napakowany rozmaitymi terpenami, z których część ma unikalną w
świecie roślin, budowę.
Olejek
to ogólnie kwintesencja antybakteryjności. W
porządku, nie on jedyny ma właściwości antybakteryjne. Ale
przyznacie, że nie każdy olejek wykazuje aktywność wobec 75%
przebadanych szczepów bakteryjnych (!), a gdyby tego było mało,
doskonale rozpuszcza się w wydzielinie gruczołów łojowych i łatwo
penetruje zewnętrzne warstwy skóry? Brzmi jak idealny opis
antybiotyku do miejscowego leczenia trądziku? Mnie przynajmniej
wiele razy pomógł, a cera znosiła go znacznie lepiej od maści z antybiotykiem.
Jest zresztą stosowany w leczeniu ran i rozmaitych schorzeń
dermatologicznych (i nie tylko*), a także jako konserwant kosmetyków.
*skuteczność zawdzięczają mu także płyny do płukania ust stosowane przy problemach z dziąsłami lub dobre tabletki na gardło
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz