niedziela, 22 stycznia 2017

Jak zrobić balsam ochronno-regenerujący do ust - przepis

Pomadki do ust, to zaraz po kremach do rąk, kosmetyki, który oceniam najsurowiej. Szczerze powiedziawszy niewiele produktów jest w stanie mnie zadowolić: a to nie chronią, a to nie regenerują, a to zużywają się w ekspresowym tempie... Mam dość suche usta, bo ciągle używam intensywnej szminki, a do tego sporo mówię, co pomaga pomadkom się ścierać, a ustom - przesuszać ;) Na domiar złego, wcale nie mam zamiaru testować nowości, szczególnie ze względu na zapach - nienawidzę mdłych aromatów, które pałętają się dosłownie pod samym nosem.

Przedstawiam swoją ulubioną pomadkę, czy raczej balsam, który stosuję szczególnie w trakcie zimy. Nie jest może idealny, ale za to skutecznie regeneruje, doskonale zatrzymuje nawilżenie i prawie nie pachnie. Potrzebne są tylko dwa składniki:

Lanolina - myślę, że sformułowanie, że to najlepsze, co można wziąć z owcy jest trochę na wyrost (szczególnie jeśli używa go wieczny zmarzlak i miłośnik wełnianych swetrów ;), ale lanolina to jedna z najtrudniejszych do pokonania barier, jaką można umieścić na skórze. Jeśli coś nie dopuszcza do zmoczenia owczego futerka i nie pozwala zimnemu deszczowi ziębić skóry owieczki, to równie dobrze ochroni skórę przed utratą wilgoci do powietrza. Świetne właściwości lanolina zawdzięcza temu, że jest czymś więcej niż tłuszczem. Zawiera jedne z obecnie najbardziej niedocenianych, a zgodnych ze skórą (są składnikiem błony komórkowej każdej komórki człowieka) i skutecznych substancji:
Sterol [Wikipedia]

Głównym sterolem lanoliny jest, jak podpowiada nazwa, lanosterol, któremu zawdzięcza niezwykłe zdolności ochronne i zdolność do tworzenia emulsji typu W/O (woda w oleju).
Stosuję ją na ręce, usta i pod oczy zupełnie solo, ale tylko na noc. Kto miał do czynienia z lanoliną, z pewnością wie czemu - jest niesamowicie lepka. Ale balsam nie będzie się lepił, bo mamy jeszcze drugi składnik, który utrudni lanolinie tworzenie

Masło shea - zawiera głównie tłuszcze będące triglicerydami kwasu oleinowego i stearynowego, chociaż miewa naprawdę zmienny skład. Ze względu na stały stan skupienia dobrze ,,trzyma się" ust, szczególnie na mrozie. Dzięki niemu balsam nie będzie się kleić.

Przygotowanie będzie bajecznie proste. Oprócz składników przyda się gorąca woda, miseczka, coś do mieszania i mały metalowy kubeczek lub dowolne niewielkie naczynko, które ma cienkie ścianki (żeby łatwo się ogrzało).
Wrzątek wlewamy do miseczki, a w małym naczynku, w którym przyrządzimy balsam (u mnie to metalowy słoiczek) umieszczamy w proporcjach objętościowych pół na pół (wystarczy na oko, obie się z sobą znakomicie mieszają). Umieszczamy małe naczynko w misce z gorącą wodą (uważając, żeby nie nalała się do środka) i mieszamy:


Jak widać, idzie to wszystko łatwo i sprawnie. Oczywiście, można też podgrzewać bezpośrednio nad palnikiem, ja jednak uważam, że jeśli można coś zrobić bez ryzyka przypalenia, to warto korzystać ;)



Kiedy wygląda tak, jak na zdjęciu powyżej, jest gotowy. Ja wówczas wrzucam swój na kilka minut do zamrażarki (zakryty folią na wierzchu), żeby miał u góry ładną, błyszczącą taflę ;) Gotowy balsam jest na początku przezroczysty, po kilku godzinach zaczyna bardziej przypominać wyglądem masło shea. Jak już wspomniałam, nie ma konsystencji podobnej do czystej lanoliny i łatwiej ściera się z ust, za to się nie lepi.

A czego Wy używacie zimą na usta?


środa, 11 stycznia 2017

Ulubieńcy 2016 - kosmetyki do makijażu

2016 rok nie przyniósł jakiegoś trzęsienia ziemi - baza pielęgnacji i ukochane perfumy pozostają bez zmian ;) Ulubiony olejek do twarzy i odżywkę do włosów już mam, a idealnego kremu do rąk nadal nie udało mi się znaleźć. Za to kolorówka to u mnie prawdziwa rewolucja - idealny rozświetlacz, tusze, dobry eyeliner za 2,79zł i kolorowa szminka, która nawilża i pielęgnuje.
Uprzedzam, że ze względu na ilość, skupię się raczej na krótkiej charakterystyce niż pełnej recenzji ;)



Usta
Nie należę do osób malujących się często i mocno, ale jest jeden kosmetyk do makijażu bez którego czuję się co najmniej dziwnie: szminka. Intensywny kolor zdecydowanie dodaje mi energii i po prostu dobrze wygląda (jestem jedną z tych osób, dla których beże i delikatne róże to gwarancja pytań w stylu: ,,dobrze się czujesz?", ,,jesteś chora" itp.) Do tej pory nie sięgałam jednak po ciemne odcienie - aż skusiłam się na odcień 03 Golden Rose Matte Lipstick Crayon - kolor wina. Mam go krótko, ale jest super, jeśli chodzi o trwałość i głębię, no i przy okazji, o kieszeń. Ale absolutnym ulubieńcem ulubieńców jest i tak Creamy Color Lovely - najbardziej komfortowa ze wszystkich kolorowych pomadek, których używałam. Jeśli kogokolwiek do koloru zraża wysuszanie ust, powinien zacząć od tego produktu (chociaż wymagania mu się podniosą ;) To jedyna kolorowa pomadka, o której mogę powiedzieć, że zarazem nawilża i chroni. Mój kolor to złamana czerwień, ciemniejsza od naturalnego koloru ust.

Oczy
Makijaż oczu przez lata ograniczałam do cieni. Tuszu do rzęs zaczęłam używać  po naprawdę długiej przerwie w tym roku i w dodatku znalazłam 2 maskary, na dzień i wieczór! Jeśli ktokolwiek zastanawia się czemu, spieszę z wyjaśnieniem: podrażniały mnie wszystkie tusze, których dotąd próbowałam. Po poszukiwaniach, postawiłam na kupno What's your type? Body Builder od TheBalm - i to jest absolutnie pierwszy tusz, który mnie wcale nie podrażnia i nie uczula. Formuła z drobnymi ,,włoskami" oblepia i ,,buduje masę" rzęs, chociaż całe szczęście jakoś bardzo ich nie skleja. Maluje tuż przy nasadzie, więc oko wygląda jak po zrobieniu tightliningu, a jeśli dorzucić do tego ekstremalną, totalnie matową czerń, od razu widać, że to killer na wieczór (choć nie mówię, że nie używam go też na dzień ;) Mam jednak bardziej dzienny tusz, który od razu przypadł mi do gustu - Volume Reveal Bourjois. Nie skusiłabym się na zakup, gdyby nie możliwość testowania na jednym z portali poświęconych kosmetykom. A tak, bardzo się cieszę, bo po raz kolejny podrażnień brak. Ładnie podkreśla cieniutkie i króciutkie włoski, więc rzęs wydaje się więcej. Nie oblepia przy tym, nie skleja i fajnie rozczesuje, a w dodatku ma na ściance opakowania lusterko. 
Eyeliner za 2,79zł? Tak, w Lidlu to możliwe. Wprawdzie podczas wyprzedaży, ale i cena regularna rozpieszcza, bo nie sięga nawet 5zł. Eyeliner Cien w kolorze Famous Brown jest, jak na moje oko, raczej czarny niż brązowy, chociaż istnieje też wersja kruczoczarna. Linera używam głównie do cienkiej kreski albo optycznego zagęszczenia linii rzęs. Ma sztywny, precyzyjny aplikator, łatwą do naniesienia konsystencję, trzyma się cały dzień i łatwo zmywa każdym produktem do demakijażu. Ten eyeliner naprawdę wprawia mnie w zadumę, jak bardzo jeszcze mogą się obniżyć ceny kosmetyków.
Paleta do brwi Freedom Makeup to cztery cienie, wosk i duże lusterko. Ostatnio tego rodzaju paletek zrobiło się sporo, ta wyróżnia się jednak właśnie woskiem - doskonale utrzymującym włoski na miejscu, lekko koloryzującym i nie dającym okropnego (według mnie) wrażenia wysmarowanych, sztucznych brwi, jak przy maskarze. Przynajmniej moje krzaczaste brwi trzymają się cały dzień uczesane tak, jak powinny, a blizna w jednej z nich jest dzięki temu prawie niewidoczna.

Makijaż twarzy
I znowu testowy ulubieniec. Jak rzadko łapię się na testowania, tak na tonujący krem seboregulujący Oillan polowałam jak desperatka (no, może nie aż tak, ale bardzo mi zależało) i okazał się strzałem w dziesiątkę. Wyrównuje kolor, nie matowi (ale też nie rozświetla), jest przyjemny w noszeniu zarówno na suchych, jak i tłustych partiach cery, wygląda naturalnie i nie zapycha porów. A dodatkowo dobrze wygląda na mnie i latem i w zimie.
Rozświetlacz Bell Hypoallergenic to może nie produkt, którego używam codziennie, ale sięgam po niego często, bo to jeden z niewielu rozświetlaczy,który mnie nie uczula. Od prasowanego produktu tej samej marki różni się pięknym odcieniem - delikatny beżo-róż. Rozświetla przecudnie, dając wrażenie zwilżonej skóry.
Ale moim absolutnym ulubieńcem jest paleta Cargo Cosmetics o nazwie California Throwback. Upolowałam ją w TkMaxx, gdzie bywa dość często i początkowo myślałam, że to jakaś tańsza ,,inspiracja" TheBalm. Dopóki nie poznałam jakości i nie zobaczyłam ceny regularnej paletek Cargo - ani one gorsze od TheBalm ani tańsze ;) W mojej są 4 cienie do powiek: ciemny, matowy brąz, perłowy przygaszony turkus, cielisty, satynowy beż i metaliczna miedź, róż, bronzer i 4 błyszczyki. Cienie są idealne: mocno napigmentowane, miękkie, aksamitne, nakładają się bez żadnego osypywania i można je w nieskończoność rozcierać i blendować. Do tego rozświetlający róż w odcieniu brzoskwini i świetlisty bronzer idealnie imitujący opaleniznę. Nie zachwycam się jedynie błyszczykami - dwa odcienie odpadają, bo są bardzo ciepłe, a dwa pozostałe to trend przeszłości, jeśli chodzi o błyszczące drobinki. Ale poza ustami mogłabym się nią malować w nieskończoność. Jak ją kiedyś dorwę, to chyba kupię drugą ;)